"O Tannenbaum, o Tannenbaum...", czyli rzecz o bombkach i szaszłykach.

Tydzień temu zdecydowaliśmy się wybrać na Jarmark Świąteczny - dość szeroko rozreklamowany i wyglądający bardzo zachęcająco, zwłaszcza po zmroku (jestem wielbicielką ładnych iluminacji). Swego czasu czytałam na necie co nieco na temat jarmarków świątecznych w Niemczech i bardzo chciałam zobaczyć, jak wygląda to tutaj. (Ponieważ - jak ta ostatnia - zapomniałam aparatu, zdjęcia robiłam komórką; co oczywiście odbiło się w fatalny sposób na ich jakości).

Pierwsze wrażenie z Jarmarku: zapach grzanego wina (ja osobiście nie znoszę, ale tu najwyraźniej jest to popularny napój świąteczny i wiele osób się nim raczyło). [11.02.2018 - naprawdę kiedyś nie lubiłam grzanego wina?!] Wszystkie stoiska ozdobione motywami świątecznymi - każde inne. Najbardziej podobała mi się restauracyjka z jeżdżącym i gwiżdżącym pociągiem. (Niestety akurat te zdjęcia nie wyszły).

Dużo punktów gastronomicznych - dla każdego coś dobrego. Tradycyjne potrawy szwajcarskie: raclette i fondue. Po raz pierwszy w życiu jadłam raclette (nie mogłam się nie skusić, zapach mnie spętał i zniewolił!) Danie to jest bardzo proste, a polegało na tym, że z topiącego się w specjalnym ustrojstwie bloku żółtego sera pan ściągnął łopatką to, co było roztopione (trochę tak, jak przy okrawaniu kebaba), dorzucił dwa ziemniaki w mundurkach, korniszony i cebulki marynowane. Niektórzy posypywali sobie jeszcze ser czymś, co wyglądało jak papryka w proszku - więc w ramach eksperymentu i testowania nowych smaków, posypałam częściowo i ja. Korniszony i cebulki do raclette mi nie podpasowały, toteż nimi wzgardziłam, natomiast gorący ziemniak maczany w żółtym serze okazał się być poezją smaku. (Zawsze uwielbiałam ziemniaki prosto z ogniska, z masłem i solą - teraz okazało się, że żółty ser też może być rewelacyjnym dodatkiem. Zapewne związane jest to z gatunkiem sera - ja tutejsze po prostu uwielbiam; w niczym nie przypominają gumowatych wyrobów seropodobnych czy też - równie gumowatych - plasterkowanych Hochlandów). Ale dość o serze... zwłaszcza, że zrobiłam się głodna...) Na jarmarku nabyć można było także precle, od maleńkich aż po gigantyczne. Sprzedawano także szaszłyki z owoców (np. truskawek, bananów czy ananasa) w mlecznej lub gorzkiej czekoladzie - które właściwie powinny zostać zakazane prawnie, ponieważ są mocno uzależniające (odkąd w zeszłą niedzielę zjadłam jednego, codziennie o nich myślę... a że się rozchorowałam i leżę w łożku już piąty dzień, to nie po drodze mi na jarmark ( aaaa, szaszłyka!...)

Były też prażone migdały w różnych smakach... i pączki (nie dziwota, że z Toblerone; oni tu używają Toblerone do rozmaitych rzeczy, m.in., jak mi powiedziano, do czekoladowego fondue), a także naleśniki, gorąca czekolada z bitą śmietaną i mnóstwo innych przysmaków. To co, kto wpada do nas w odwiedziny w przyszłym roku przed Bożym Narodzeniem?

Na Jarmarku pojawiły się firmy nie tylko ze Szwajcarii, ale i także z Niemiec czy Belgii. Nabyć można było najróżniejsze świąteczne (i nie) akcesoria i prezenty. Mnie najbardziej zachwyciło stoisko z kotami (magnesy, świeczniki, notatniki, figurki, świeczki, torebki, przywieszki, obrazki... wszystko z motywem kota) i tam zostawiłam najwięcej pieniędzy, ale te klasyczne świąteczne też były bardzo ładne (śliczne były zwłaszcza bombki - niestety ceny w stosunku do pensji podobne jak w Polsce, tj. ok. 30 CHF - lub więcej - za sztukę). Były m.in. bombki recyklingowe, zrobione ze starych sztućców; był pan, modyfikujący szklane produkty na oczach widzów - oraz knajpka, mieszcząca się w karuzeli (karuzela obracała się cały czas).

Były także stoiska ze smokami, blokami czekolady, świątecznymi ciasteczkami, poduszkami, formami do ciast i ciasteczek, biżuterią, piernikami, pieczątkami, zabawkami i licho wie, z czym jeszcze. Spędziliśmy na Jarmarku trzy bardzo miłe godziny, a najbardziej oczywiście żałowałam, że nie miałam więcej pieniędzy do wydania...

Komentarze

Popularne posty