Mały skrawek raju - Dominikana.
Bardzo lubię wracać myślą do jedynych w moim życiu wakacji, na których byłam sama. Z jakichś przyczyn wiele osób obawia się samotnego podróżowania - czego nie potrafię zrozumieć. Owszem, zgadzam się, że najprzyjemniej jest dzielić radość z wyjazdu z kimś bardzo bliskim, ale jeśli takiej możliwości nie ma - zdecydowanie wolę pojechać sama niż w towarzystwie osób zaledwie lubianych albo całkiem przypadkowych (zwłaszcza na dłużej). Tak właśnie też zrobiłam w październiku 2013, udając się na Karaiby.
Wyczerpana psychicznie, ogromnie potrzebowałam wtedy odpoczynku. Był to dodatkowo mój pierwszy wyjazd poza Europę, toteż pamiętam do dziś uczucie ekscytacji, gdy koła samolotu, zabierającego mnie na Dominikanę, odrywały się od płyty lotniska. Jak nigdy wcześniej odczułam, że wreszcie opłacił mi się cały trud włożony zarówno w edukację, jak i zdobywanie doświadczenia zawodowego. Oto za własnoręcznie zarobione pieniądze uciekałam zimnu i niskim temperaturom, lodowatym deszczom i depresji jesiennej, lecąc w kierunku słońca i lata!... Upajające uczucie.
Lot był bezpośredni, trwał więc zaledwie siedem godzin; wylądowaliśmy w nocy. Wysiadając, poczułam zapach taki, jakbym znalazła się w szklarni - powietrze było wilgotne i ciepłe. Czekając na płycie lotniskowej na autobus, z coraz szerszym uśmiechem na twarzy pozbywałam się kolejnych warstw ubrań...
...i tak trafiłam do raju.
Wyczerpana psychicznie, ogromnie potrzebowałam wtedy odpoczynku. Był to dodatkowo mój pierwszy wyjazd poza Europę, toteż pamiętam do dziś uczucie ekscytacji, gdy koła samolotu, zabierającego mnie na Dominikanę, odrywały się od płyty lotniska. Jak nigdy wcześniej odczułam, że wreszcie opłacił mi się cały trud włożony zarówno w edukację, jak i zdobywanie doświadczenia zawodowego. Oto za własnoręcznie zarobione pieniądze uciekałam zimnu i niskim temperaturom, lodowatym deszczom i depresji jesiennej, lecąc w kierunku słońca i lata!... Upajające uczucie.
Lot był bezpośredni, trwał więc zaledwie siedem godzin; wylądowaliśmy w nocy. Wysiadając, poczułam zapach taki, jakbym znalazła się w szklarni - powietrze było wilgotne i ciepłe. Czekając na płycie lotniskowej na autobus, z coraz szerszym uśmiechem na twarzy pozbywałam się kolejnych warstw ubrań...
...i tak trafiłam do raju.
Dwa tygodnie cudownych upałów, rozkosznie oślepiającego słońca, oszałamiająco turkusowej wody, palm kołyszących się nad głową w podmuchu lekkiej bryzy. Dwa tygodnie naprzemiennego czytania, pływania, spacerów po plaży czy wreszcie - spania w słońcu. Dwa tygodnie ciszy i milczenia. (Jako że pojechałam sama, przez większość dnia nie muszę nic mówić - nie licząc składania zamówień w restauracjach czy krótkich konwersacji z tubylcami lub innymi turystami). Dwa tygodnie rozkoszowania się pysznym jedzeniem, zwłaszcza owocami tropikalnymi (w tym - najlepszym na świecie ananasem; a wcześniej sądziłam, że za nim nie przepadam!); a także doskonałą guacamole. Dwa tygodnie samej dla siebie, z własnymi myślami i cudownym spokojem w głowie.
Dominikańczycy i Dominikanki, których przelotnie poznaję, są nastawieni bardzo przyjaźnie, a mężczyźni, choć nieodmiennie chętni do flirtu, nie są natrętni ani nie zachowują się w sposób obraźliwy po odrzuceniu propozycji (to samo dotyczy zresztą też współturystów). Po jakimś czasie męczy mnie co prawda nieco wyrażane przez dosłownie każdą osobę zdumienie, że przyjechałam na wakacje sama - niemniej wszechobecna atmosfera flirtu, ciągłe próby podrywu, uśmiechy i zasypywanie komplementami wprawiają w doskonały nastrój. Zdaję sobie też sprawę, że dla wielu Europejek Karaiby są zagłębiem seksturystyki, toteż cierpliwie odrzucam propozycje spotkań i tłumaczę, że nie, nie jestem zainteresowana. Większość przyjmuje to do wiadomości najdalej po kilku powtórzeniach, choć jest i wyjątek... Kelner z restauracji, gdzie codziennie jem śniadanie, bardzo przystojny chłopak o regularnych rysach i idealnych zębach, przez ponad tydzień nie daje za wygraną, nadskakując na wszelkie możliwe sposoby. Konsekwentnie odmawiam randki - by wreszcie znaleźć na stoliku napisaną łamanym angielskim wiadomość: z prośbą o spotkanie w konkretnym miejscu, o konkretnej godzinie. Na spotkaniu się nie zjawiam, a następnego dnia aż do końca pobytu mój stolik obsługiwany jest przez inne osoby; "mojego" kelnera widuję tylko w przelocie. Obsługuje stoliki położone daleko ode mnie i stara się w ogóle nie patrzeć w moim kierunku.
Dzień, gdy poznaję zamieszkałych w Punta Cana Niemca i Szwajcarkę. Jedno z nich zawiezie mnie do, drugie zaś odwiezie z prowadzonego przez nich sklepu z biżuterią. (Tylko na Dominikanie znaleźć można pewien błękitny kamień, zwany larimar - a że ja uwielbiam biżuterię, to...) Szwajcarka, kobieta starsza, twarda i żylasta, narzeka na Dominikańczyków w roli pracowników. Twierdzi, że nie potrafią podjąć zobowiązań, że popracują miesiąc czy dwa i rzucają robotę bez słowa ostrzeżenia. Niemiec - mężczyzna w okolicach pięćdziesiątki, o twardych rysach i czujnych oczach - zwiedził Karaiby bardzo dokładnie, mieszkając kolejno we wszystkich położonych na nich krajach. Mówi, że choć jego zdaniem najpiękniejsze kobiety to Kubanki, to najgorzej żyło mu się właśnie na Kubie. Opowiada o biednym życiu, jakie wiedzie większość mieszkańców Karaibów - i że mimo tej właśnie biedy umieją czuć się szczęśliwi i doskonale bawić; mam wrażenie, że w jego głosie pobrzmiewa nuta szacunku. Mówi, że przysłowiowy gorący temperament Dominikańczyków objawia się również w postaci gwałtownych kłótni i strzelanin - i że sam był już kilkakrotnie świadkiem takiej strzelaniny. Ostrzega mnie też, żebym w nocy nie wychodziła sama poza kompleks hotelowy, jako że na Dominikanie nie jest to dobra pora dla samotnej dziewczyny. W pewnej chwili zadaje mi też pytanie, czy jestem Ślązaczką - gdy potwierdzam i pytam zaskoczona, skąd wie, wyjaśnia, że rozpoznał to po moim akcencie - że identyczny miała jego babcia, która pochodziła właśnie ze Śląska. Czuję się w pewien absurdalny sposób miło zaskoczona - że ktoś jest w stanie zidentyfikować mnie tyle tysięcy kilometrów od domu.
Wieczór, gdy spaceruję sama po ciemnej plaży. Gdzieś z oddali dobiegają mnie ludzkie śmiechy, ale na plaży nie ma nikogo. Piasek o tej porze dnia jest chłodny, bezszelestnie ugina się pod stopami. Jedyne źródło światła to blask księżyca w pełni. Panuje cisza - słychać wyłącznie plusk fal, a ja jestem bezpiecznie ukryta w ciemności i nikt na całym świecie nie wie, gdzie dokładnie się w tej chwili znajduję. Oczarowuje mnie ta świadomość, chwila samotności absolutnej. Przysiadam na dłuższą chwilę w tym utkanym z ciemności i ciszy kokonie - i wpatruję się w gwiazdy. Inne od tych, które znam, bo przecież jestem kilka tysięcy kilometrów od domu.
Dzień, gdy płyniemy jachtem na niewielką sąsiednią wyspę, Isla Saona. Załoga hojnie rozdziela drinki z rumem. Współtowarzysze wycieczki - głównie Francuzi i Niemcy, ale też i kilka osób z Ameryki Południowej - piją ochoczo; robi się coraz bardziej wesoło. Ja także nie odmawiam drinków i słyszę kilka zdumionych szeptów, gdy po kolejnych nadal nie wykazuję zauważalnych oznak upojenia alkoholowego. (Na łodzi nie ma innych Polaków ani Rosjan, toteż jestem jedyną przedstawicielką narodów z przysłowiowo mocnymi głowami).
Wyspa jest częścią parku narodowego - zabronione jest wywożenie z niej czegokolwiek, toteż muszę powstrzymać mój odruch zbierania pięknych muszli i zadowolić się tylko ich widokiem. Plaża jest piękna, jak wszystkie tutaj - biały piasek, palmy kołysane delikatnymi podmuchami bryzy... Jest też niewielka - większość wyspy to bowiem dżungla, bez żadnych widocznych ścieżek. Spaceruję tylko chwilę - jako że zaraz podają posiłek (grillowane homary, jeden z głównych punktów, który przekonał mnie do wyboru tej właśnie wycieczki). Później odpoczynek w słońcu i pływanie; w pobliżu znajduje się też kolonia przepięknych rozgwiazd.
Dzień, gdy decyduję, że chcę się nauczyć nurkować - nurkować naprawdę, z butlą, nie maską. W związku z tym z zapałem uczę się przez dwa dni teorii i oglądam filmy instruktażowe. Potem przychodzi czas na ćwiczenia w basenie, wreszcie - wypływamy na morze. Kolejnego dnia mam mieć egzamin - jestem szalenie podekscytowana i jednocześnie boję się tak bardzo, że nie powiedzie mi się ćwiczenie z gubienia i szukania na nowo aparatu oddechowego, że nie umiem zasnąć. Następnego dnia, częściowo pochłonięta lękiem, że zrobię coś nie tak i się utopię, częściowo rejestrująca z zachwytem podwodne krajobrazy, zdaję egzamin na podstawowy certyfikat. Jestem z siebie bardzo dumna, jako że od dziecka - choć wodę kocham - jednocześnie się jej boję i nurkowanie jest dla mnie nie tylko cudowną przygodą, ale też przełamywaniem lęku.
Pojedynczy poranek, gdy wstaję i wtem! niebo zasnuwają szare chmury. Mży. Nie zwlekając, udaję się więc do SPA - na zabiegi i masaże. (Uwielbiam, gdy ktoś zajmuje się moją twarzą i ciałem - lubię być masowana, peelingowana, nacierana olejkami i balsamami, obkładana maseczkami...) Na sam koniec lokalna masażystka zabiera się za moją twarz. Gdy wychodzę i zerkam w lustro, jestem osłupiała ze zdziwienia. Wyglądam jak osiemnastolatka - wszystkie zarysowujące się oznaki wieku zniknęły. Niestety, cudów nie ma, efekt utrzymuje się tylko około kwadransa - czuję się jak po krótkiej podróży w wehikule czasu. (Niemniej do dziś żałuję, że nie mogłam spytać masażystki, jak właściwie udało się jej to osiągnąć. Niestety nie mówiła po angielsku, a moja znajomość hiszpańskiego po latach przerwy jest zdecydowanie bardziej bierna niż czynna).
Dni kolejnych wycieczek - na wyspę Catalina, parowcem po rzece, na plantację kawy i czekolady. Po raz pierwszy w życiu widzę na żywo owoce kakaowca i krzewy kawowe. Nauka zwijania cygar. Popijanie mleka kokosowego. Podziwianie widoków na rzekę, na której filmowano bodajże "Rocky'ego". Fałszywe rzymskie ruiny, wybudowane przez kogoś z Hollywoodu. Jazda konno przez las, wzdłuż brzegu oceanu - chłonę rozpościerające się wokół widoki i czuję wręcz obezwładniająco szczęśliwa.
Przejazd przez wsie i miasteczka pozwala mi też zobaczyć inną twarz Dominikany: domy (a właściwie baraki) z blachy falistej. Pilnujących posterunków na autostradzie mężczyzn z długą bronią. Śmieci na poboczu. Porzucone budowy. Ubogie kioski, pełniące rolę sklepów. Stragan rzeźnika, gdzie mięso wisi ot tak, w temperaturze +30 stopni C, bez żadnych chłodziarek. Wychudzone krowy, pasące się na poboczu. Wszechobecne skutery, jako że większości mieszkańców nie stać na kupno samochodu. Mówiąc w skrócie - biedę, biedę taką, jakiej w Europie już prawie nigdzie nie można zobaczyć. Ale też wciąż - nieodmiennie - zachwycająco piękną przyrodę. I wszystko zalane słonecznym blaskiem.
I wreszcie - lokalna muzyka, bachata. Grana jest niemal wszędzie, także w każdej z hotelowych restauracji. Szczególnie podoba mi się jedna piosenka, nie mam jednak pojęcia, co to. Indagowana w tej materii obsługa restauracji nie zna tytułu. Gdy słyszę sprzątacza, pogwizdującego znaną mi melodię, pytam jego. Nie zna angielskiego, ale przy pomocy gestów, nucenia i hiszpańskiego słowa "tytuł" udaje mi się wreszcie uzyskać pożądaną informację - chłopak zapisuje mi na kawałku kartonu tytuł piosenki i nazwę wykonawcy. Do teraz, gdy tylko chcę powrócić znów na Dominikanę - wystarczy, że posłucham tego...
Upał mnie przeraża, ale trochę mnie przekonałaś do wyprawy w południowoamerykańskie rejony. Może pojadę zimą?
OdpowiedzUsuńJa też bardzo lubię podróżować sama (najlepsze wakacje mojego życia: tydzień sama w Karkonoszach parę lat temu), ale niestety mam świadomość, że nie jest to do końca bezpieczne. Zwłaszcza dla kobiety.
Akurat na Dominikanie ciepło jest przez cały rok ;-) Najniższe średnie temperatury (wg Google) są w styczniu i lutym i wynoszą +29. Jeśli nie lubisz ciepła, to raczej odpada. Choć jest pięknie i IMO warto. Samotne podróżowanie owszem, do końca bezpieczne nigdy nie jest - nawet i w Europie - ale z tego co słyszałam od kobiet, które regularnie podróżują same, poważnym problemem są tylko kraje arabskie (nie wszystkie z nich, ale większość). Osobiście powiedzieć mogę, że po wszystkich moich dotychczasowych podróżach (fakt, większość z kimś) jedyny moment, gdy czułam się przez chwilę nieswojo, to w nocy w Neapolu, zaraz po przylocie (opisałam to w notce). Poza tą krótką chwilą zawsze - gdziekolwiek nie pojechałam - ludzi byli bardzo przyjaźni, gościnni i pomocni. Napadnięto mnie w życiu tylko raz (w Polsce).
UsuńRaj to idealne określenie. Sama miałam takie odczucia, jak tam byłam. Wyspy Karaibskie mają swój niepowtarzalny klimat, w Europie nie znajdziemy takiego koloru morza czy takich opadających palm na piasek.
OdpowiedzUsuń