Kraby, krabiki, krabiska i krabiątka.

Bardzo lubię te pocieszne stworzonka. Te białe i czarnookie, zwane duchami (chunky ghost crabs) - można je spotkać w bardzo wielu krajach. Bywają całkiem maleńkie - przemykają po piasku plaży, ledwo dostrzegalne gołym okiem. Wydaje się, że unosi je podmuch wiatru. Bywają i większe, wychylające się ostrożnie ze swoich piaskowych norek, czujne i gotowe w każcej chwili znowu tam wskoczyć. Kraby pustelniki (np. tawny hermit czy strawberry hermit), w przeróżnych barwach i kształtach (ach, te piękne lazurowe oczka maleńkich pustelników z Mauritiusa!), zamieszkujące wszystkie oceany - od śmiałych maleństw, które wzięte do ręki, odważnie wychylają się z muszli i spacerują po dłoni, a czasem nawet, zirytowane naruszeniem ich prywatności, potrafią leciuteńko uszczypnąć - aż po te całkiem duże, które wiedząc, dla jak wielu istot mogą być pożywieniem, blokują się ciasno w swojej muszli, próbując udawać, że ich nie ma - i które zaobserwować w ruchu jest najłatwiej pod wodą, gdy przepływa się obok lub ponad nimi. 





Plażowe seszelskie, przypominające nieduże cyborgowate wieżyczki - z zielonym ciałkiem i pomarańczowymi oczkami i nogami (horn eye ghost crab). Te nieduże fioletowe o czarnych oczach (round-eye ghost crab), zamieszkujące seszelską dżunglę - chrzęszczące w suchych liściach, gdy w panice próbują się schować. Te wielkie brązowe (giant mangrove crab), które wychodzą w wielkiej trwodze tylko nocą, a i wtedy starają się schować np. pod schodami czy za samochodem. Te czerwono-granatowe, uwielbiające błocko przy korzeniach mangrowców i na brzegach rzeczek - malutkie, średnie i całkiem duże; szczególnie ochoczo wychodzące po deszczu, ale i gotowe w każdej chwili umknąć do bezpiecznej błotnej norki. Te podwodne z Bali, prawie płaskie i z grubiutkimi nogami, pomykające raźno po morskim dnie. Te brązowe w ropuszym odcieniu, lubiące chować się w seszelskiej trawie. Ciemne wzorzyste (natal lightfoot crab), prowadzące życie na krawędzi - lądu i morza, czyli na skałach, o które roztrzaskują się fale. Te kolorowe z Mauritiusa (fiddler crab) - wychylające się z ziemi jak rosnące w przyspieszonym tempie kwiaty - i machające łapką z większymi szczypcami, jakby pozdrawiały wiwatujące tłumy. Te wielkie podwodne, ciemnozielonobure, obserwujące beznamiętnie przepływających nurków. I wreszcie - te gigantyczne japońskie pacyficzne, największe stawonogi na świecie, których nigdy nie będzie mi dane zobaczyć w ich środowisku naturalnym, jako że żyją na głębokościach między 300 a 800 metrów. (Najgłębsze nurkowanie, jakiego kiedykolwiek dokonał ludzki nurek, to 300 m. Jest to absolutny rekord i powtórzono go na świecie zaledwie pięciokrotnie. Zaledwie dwadzieścia sześć osób na świecie zeszło kiedykolwiek poniżej 240 m. Dla porównania, "zwykłe" nurkowanie to maksymalnie 40-50 m).







Lubię obserwować krabie ślady na piasku, a czasem podążać nimi - aż do znalezienia ich uroczego właściciela. Lubię wywabiać pustelniki z ich muszli poprzez bardzo delikatne pacnięcia palcem w piasek lub w ziemię - zazwyczaj sprawdzają wtedy, co się dzieje. Lubię obserwować, jak chodzą powolutku, ciągnąc za sobą swoją muszlę (pustelniki) lub biegają dookoła w błyskawicznym tempie (ghost crabs). Lubię patrzeć, jak jedzą - schludnie unosząc szczypcami kolejne kęski prosto do pyszczka i jak kopią w piasku - potrafią błyskawicznie stworzyć dla siebie bezpieczne schronienie, zostawiając na piasku małe "kretowiska" (albo raczej w tym przypadku: "krabowiska"?)






Lubię usiąść w bezruchu na piasku czy przycupnąć w mule na brzegu oceanu albo rzeki - czekając, aż wibracje spowodowane moim zjawieniem się znikną, a kraby wychyną ze swoich kryjówek i zaczną krzątać się dookoła swoich krabich spraw. Obserwując w ten sposób, zostałam kiedyś świadkiem Wielkiej Wojny O Zdechłą Rybę. Przeciwników było dwóch, jeden większy, drugi mniejszy, acz nieco ruchliwszy. Wojna trwała kilka godzin i obfitowała w próby zastraszenia przeciwnika poprzez wymachiwanie bronią (czyli ramieniem z większymi szczypcami - wiele krabów ma jedną "dłoń" dużo większą niż drugą), przeciąganie zdobyczy z lewa na prawo i z prawa na lewo, atakowanie znienacka poprzez gwałtowne wyskakiwanie spod piasku, próby schowania (=zakopania) ryby, gdy ten drugi akurat chwilowo nie patrzył; wreszcie walkę wręcz. Wygrał ostatecznie ten mniejszy - okazał się być bardziej uparty i zajadły. Domyślam się, że ryba - większa od niego mniej więcej trzykrotnie - bardzo mu smakowała. Nie miałam okazji obserwować uczty: po wygranej pracowicie wciągnął zdobycz głęboko pod piasek. 







Kiedyś, dawno temu, nim zaczęłam podróżować, myślałam, że będę się bała krabów, bo na obrazkach przypominały mi pająki (miałam wtedy jeszcze arachnofobię). Nie wiedziałam, że na żywo pająków w ogóle nie przypominają; przede wszystkim zupełnie odmiennie się poruszają, ale też - w przeciwieństwie do większości pająków - można bez trudu spojrzeć im w oczy. Nie wiedziałam też, że tak bardzo polubię ich ciągłą obecność - na piasku, w trawie, w suchych liściach, w błocie, na brzegu rzek, mórz i oceanów, pod wodą na płyciźnie, pod wodą głęboko... wszędzie pulsuje krabie życie. Zawsze gdy wracam do Europy, nasze potoki czy lasy wydają mi się puste, gdy odruchowo szukam wzrokiem tych żwawych stworzonek.





Najwięcej zdjęć w tej notce to kraby z Seszeli i Mauritiusa to- po pierwsze dlatego, że obydwa te wyspiarskie kraje obfitują w różne gatunki krabów, po drugie - byliśmy w obu z nich dwukrotnie, a tym samym mieliśmy możliwość spędzenia dwóch miesięcy na tych - relatywnie niewielkich - obszarach (podczas gdy miesiąc np. w USA, Australii czy Brazylii to kropla w morzu czasu potrzebnego na zwiedzanie, biorąc pod uwagę, jak wielkie to państwa). Podczas naszego pierwszego pobytu na Mauritiusie (a zarazem naszej pierwszej pozakontynentalnej podróży we dwoje!) zatrzymaliśmy się na wschodnim wybrzeżu wyspy. Tam plaże są zazwyczaj dość wąskie (z wyjątkiem tych na wysepkach), ale życie podwodne - obfite i barwne. Wystarczy wejść w wodę raptem po kolana (!), żeby móc godzinami obserwować np. przeurocze kolorowe krabiki-pustelniki. (To właśnie wtedy na Mauritiusie zrobiliśmy też wspólnie pierwszy certyfikat nurkowy - Open Water. Trudno uwierzyć, że to już dziesięć lat! Minęło jak chwila). 








Komentarze

  1. Cudowne są te kraby, też bardzo lubię. Na Lanzarote w jaskiniach są małe albinosy, które fluoryzują w ciemności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak! :-) Jedyne takie na świecie, w Los Jameos del Agua. Widziałam je, ale nie byłam w stanie zrobić żadnego sensownego zdjęcia.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty