Czytanie 2025, 24/n
"No pasa nada! Nic się nie dzieje. Kobiece oblicze Meksyku" B. Kowalik – książka jest w formie wywiadów – a raczej monologów o sobie – prowadzonych przez Meksykanki: różne regiony kraju, różne środowiska, wykształcenie (lub jego brak), orientacja seksualna, poglądy. I jeden wspólny, niestety bardzo przygnębiający mianownik: przemoc. Fizyczna, psychiczna, ekonomiczna – wszelkie rodzaje. Warto przeczytać, szczególnie w czasach dzisiejszych, gdy prawa kobiet są zagrożone w bardzo wielu miejscach na świecie, nawet tam, gdzie wcześniej zagrożone się nie wydawały.
"Ulica mnie woła" B. Szady – opowieść o ulicznikach (calleros) Limy; trochę też ogólnie o Peru. Bieda (i próby wyjścia z niej, głównie poprzez kradzieże/kombinowanie), przemoc, narkotyki; a także ludzie, którzy starają się pomóc - jak można sobie wyobrazić, z różnym skutkiem i procentem sukcesu. Warto.
"Córka Agamemnona" I. Kadare – wyimek z rzeczywistości totalitaryzmu w Albanii: jednostka ludzka w obliczu tegoż. Ładnie oddana duszność, lęk i paranoja, typowe dla reżimu; choć niestety trochę też melodramatycznie. Przeczytałam, bo sobie pomyślałam, że skoro autor szmuglował rękopis z narażeniem życia, to trzeba. Krótkie i przygnębiające. Mam nadzieję, że nigdy nie wrócą te czasy.
"Elegia dla bidoków" J.D. Vance – to autobiografa, w której Vance (skądinąd młody jeszcze człowiek, rocznik 1984) zdecydował się opisać swoje dzieciństwo, młodość i karierę. Pochodząc z tzw. Pasa Rdzy, osiągnął olbrzymi awans społeczny: pochodzi z niebogatej (choć o to akurat można by się spierać, biorąc pod uwagę np. firmy jego wujków), skrajnie patologicznej (tu absolutnie nie ma pola do dyskusji) rodziny, czyli tytułowych "bidoków" ("hillbilly", nie do końca przekładalne na polski ze względu na odmienną strukturę społeczną i historię – aczkolwiek moim zdaniem dużo lepszym tłumaczeniem byłoby "wiejski głupek"). To dobrze napisana książka i szokuje mnie, w jak jaskrawej sprzeczności z wywieranym przez nią wrażeniem stoją aktualne działania Vance'a. Wniosek jest jeden – albo książkę przeredagowała zdolna agencja PR-owa, albo po prostu odpadła ta cieniutka warstwa poloru i Vance pokazuje się obecnie w całej krasie jako godny dziedzic – mentalny i emocjonalny – swojej rodziny. Zapytacie, co uważam za skrajną patologię? Przykładów w książce jest wiele, ot, choćby babcia: która zastraszała pozostałych członków rodziny bronią. Albo dziadek – podróżujący ongiś dokądś ze swoją córką: gdy ta poszła do toalety i dłuższą chwilę z niej nie wychodziła, on, zamiast zapukać i zapytać, czy wszystko w porządku (co uczyniłby każdy normalny człowiek), wywalił kopniakiem drzwi, rycząc i potrząsając bronią, tłumacząc się później, że był pewien, iż jego córka jest właśnie w tej toalecie gwałcona... Mamy także nieobecnego ojca i ćpającą matkę, corocznie zmieniającą partnera. (Co zresztą, jeśli założymy, że Vance wierzy w to co mówi, a nie jest jedynie cynicznym graczem, mogło być gdzieś w głębiach jego umysłu pierwotnym przyczynkiem do polubienia koncepcji o absolutnym zakazie rozwodów. W książce bowiem skupia się mocno na dramacie braku stabilizacji i konieczności corocznych przeprowadzek – do każdego nowego partnera matki). Vance wspomina też wprost o swoich poważnych problemach z kontrolowaniem agresji (przytacza przykład żony, powstrzymującej go od rzucenia się na innego użytkownika drogi, który pokazał mu środkowy palec); o swoim skrajnym poczuciu niedowartościowania też zresztą pisze, tyle że ubiera to w zupełnie inne słowa (o "dumie", która jest "jedyną rzeczą, jaką hillbilly ma"). Książkę zdecydowanie warto przeczytać, choć – w świetle aktualnej sytuacji politycznej – nie będzie to pocieszająca lektura.
"Biuro podróży Samotnych Serc. Kierunek Tajlandia" K. Colins – lekkie, optymistyczne czytadełko, w sam raz na lekturę wakacyjną (z tej właśnie okazji po nie sięgnęłam). Zakończenie oczywiście przewidywalne, ale też czytam takie rzeczy nie dla wybitnych walorów literackich, a ku odprężeniu – i tu jak najbardziej polecam.
"Mam na imię Lucy" i "To, co możliwe" E. Strout – dwa tomy cyklu, luźno powiązane osobą jednej z bohaterek. W pierwszej książce dorosła córka, matka dzieciom, leży w szpitalu, gdzie odwiedza ją matka (niebędąca nigdy, ujmując rzecz eufemistycznie, matką roku). W drugiej - miasteczko pochodzenia tychże córki i matki, jego mieszkańcy i ukazanie tych samych żyć oczami wielu różnych osób, m.in. rodzeństwa protagonistki tomu pierwszego. Rozmowy, wspomnienia, emocje; dużo udanych portretów psychologicznych. Obie książki bardzo nasycone bolesnością kompleksów, związanych z pochodzeniem ze skrajnie biednej rodziny; czytając, uświadomiłam sobie po raz kolejny pewne własne uprzywilejowanie, o którym nigdy dotąd w tym kontekście nie myślałam. Zdecydowanie można.
"Trwaj przy mnie" E. Strout – ta sama autorka co wyżej, kolejne małe amerykańskie miasteczko lat sześćdziesiątych i jego mieszkańcy, pokaleczeni przez życie na swoje własne sposoby; osią akcji młody pastor i jego córeczka; trochę o hipokryzji, trochę o chodzeniu własną drogą i płaceniu za to ceny. Jak najbardziej można.
"Małe miasto, wielkie kłamstwa" D. Chamberlain – przyjemne czytadło, z intrygą interesującą, choć niezbyt wiarygodną, delikatnie rzecz ujmując. USA; współczesność – młoda dziewczyna zostaje nieoczekiwanie wyciągnięta z więzienia, żeby... odrestaurować stare malowidło; oraz lata czterdzieste – i losy autorki ww. malowidła. Trochę o rasizmie, trochę o szowinizmie. Dobre na urlop. Można, nie trzeba.
"Milcząca siostra" D. Chamberlain – młodsza siostra wierzy, że jej starsza siostra popełniła wiele lat temu samobójstwo. Po śmierci ojca odkrywa, że może jednak niekoniecznie. Jak wyżej – przyjemne czytadło, z interesującą, niestety mało wiarygodną intrygą. Dobre na urlop.
"Skradzione małżeństwo" D. Chamberlain – USA, lata czterdzieste. Bohaterka, zaręczona i tęskniąca za narzeczonym, popełnia drobny, a jednak brzemienny w skutkach błąd, a jednocześnie ma strasznego pecha (Hcvwn fvr, cb pmlz jt xbzragnemn bqnhgbefxvrtb hcenjvn frxf - pubp m zbwrw crefcrxgljl enpmrw mbfgnwr mtjnypban - cb pmlz mnpubqmv j pvnmr). Zrywa z narzeczonym i wyjeżdża, by w efekcie poślubić widzianego raz w życiu człowieka. I znów – czytadło, poza jedną sceną, jest ok, intryga bardzo, ale to bardzo niewiarygodna; znowu trochę o rasizmie i trochę o szowinizmie. Dobre na urlop.
"Upadek i wzlot Reginalda Perrina" D. Nobbs – książka teoretycznie miała być śmieszna i faktycznie swoje momenty ma, trochę groteski i absurdu, w ogólnym odbiorze jest natomiast ciut gorzka (to chyba ten słynny brytyjski humor). Krzywe zwierciadło zdrowej tkanki brytyjskiego społeczeństwa, czyli kryzys wieku średniego u rzeczonego Reginalda w pracy i w domu. Trochę za dużo szowinistycznych wtrętów, pamiętam poczucie lekkiego skrzywienia. Na urlop się nada.
"Szczuroburger" D. Wiliams – nie wiem, jak to trafiło na mojego Kindle'a. Książka teoretycznie dla starszych dzieci/młodzieży, ale nie róbcie tego swoim dzieciom. Dość prymitywne, niesmaczne i żenujące; i nie sądzę, że jako nastolatka miałabym inną opinię.
"Nie mam więcej pytań" G. McAllister – thriller. Proces sądowy dwóch sióstr: jedna z nich opiekowała się dzieckiem drugiej; dziecko nie żyje, a jego opiekunka twierdzi, że nie wie jak się to stało; trwa ustalanie przebiegu wydarzeń. Dość składnie napisane, choć portret psychologiczny postaci nie do końca przekonujący. Można, nie trzeba.
"Czego się nie robi dla mężczyzny" G. Legardinier - przedziwna bohaterka, papierowy stereotyp niezbyt inteligentnej i dość mocno zaburzonej dziewczyny; dopiero przeczytawszy posłowie, zrozumiałam, że napisał to mężczyzna i że w ten sposób wyobraża sobie bycie zakochaną kobietą. Dlaczego ta książka odniosła sukces we Francji – nie mam pojęcia; może być, że różnice kulturowe i nie rozumiem francuskiego poczucia humoru; a może kiepskie tłumaczenie? Jeśli bardzo chcecie, to możecie przeczytać (na przykład na urlopie), owszem; ale możecie też bez jakiejkolwiek straty dla siebie przeczytać coś innego.
"Nie to miejsce, nie ten czas" G. McAllister – thriller. Kobieta widzi swojego syna, mordującego innego człowieka. Gdy następnego dnia budzi się rano, jest dzień wcześniej – co oznacza, że być może ma szansę zapobiec zbrodni... Tajemnice się mnożą, szkatułka w szkatułce w szkatułce. Dość wydumane, ale przynajmniej przez dłuższy czas nie sposób odgadnąć zakończenia (potem już niestety tak). Można, zwłaszcza na urlop.
"Niekończąca się opowieść" M. Ende – tę książkę czytałam po raz ostatni jako dziecko; jakoś zupełnie zapomniałam o jej istnieniu. Najwyraźniej zupełnie zapomniałam też, że przygody Atreju i generalnie ratowanie Dziecięcej Cesarzowej to tylko pierwsza część książki; a ta druga to bardzo nieciekawa przemiana Bastiana, jego pokuta i opuszczenie Fantazjany. Jako dziecku podobało mi się zdecydowanie bardziej.
"Ten obcy" I. Jurgielewiczowa – to też czytałam dawno, dawno temu. Polska lat sześćdziesiątych, czworo nastolatków i pojawiający się w ich "tajnej kryjówce" (czy współczesne nastolatki wciąż mają tajne kryjówki?) obcy chłopak, budzący podziw i zainteresowanie. Dziś cała fabuła raczej nierealna; mnie przenosi w świat, jaki pamiętam z dzieciństwa (może z tą różnicą, że w latach osiemdziesiątych jabłko nie było już uważane za deser czy drobny prezent od rodzica).
(stare zdjęcie, chyba sprzed dekady? - odprężający moment czytelniczy)
Komentarze
Prześlij komentarz