Toaleta, ubikacja, WC... czyli trochę o potrzebach podstawowych.
"Matka Polka sika w krzakach" M. Pastuszko natchnęła mnie do sporządzenia tej notki - jako że to nader ważny aspekt życia, rzekłabym wręcz, że kluczowy: co się bowiem odżywia, musi i wydalać.
Brak dostępności toalet, umieszczanie tych damskich w gorszej lokalizacji (np. na końcu korytarza, podczas gdy męska jest na początku), upychanie w damskich toaletach dodatkowo osób niepełnosprawnych lub też dodawanie wyłącznie do damskiej "all gender" (gdzie tuż obok jest zawsze męska toaleta, tylko dla pełnosprawnych mężczyzn i nikogo więcej!); niedokładanie większej liczby kabin (podczas gdy to kobiety mają mniejsze pęcherze, miewają okres, bywają w ciąży, miewają nietrzymanie moczu/kału po porodzie itp. itd. - więc potrzebują toalet częściej i na dłużej) to temat-rzeka i problem w bardzo wielu krajach na świecie.
Szwajcaria szczęśliwie jest pod tym względem cywilizowana: toalet jest sporo, a w nich zazwyczaj woda, mydło i papier toaletowy oraz odkażacz do wyczyszczenia deski (no dobra, w części francuskojęzycznej nie zawsze to wszystko jest). Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się tu też, by odmówiono mi możliwości skorzystania z toalety w restauracji, nawet jeśli nie byłam klientką (co w Polsce zdarzyło mi się wielokrotnie; zawsze czułam wtedy pokusę, by spytać, czy naprawdę wolą, żeby obsikać im próg).
"le chalet" to po francusku "chatka", spolszczyło się natomiast wiadomo jak - stąd powyższy widok (gdzieś w kantonie Wallis) mnie rozbawił i utrwaliłam go na zdjęciu
Ale pamiętam gorączkowe poszukiwania toalety w różnych innych krajach, np. we Francji czy we Włoszech. Niejednokrotnie zetknęłam się też tam z brakiem mydła i/lub papieru toaletowego.
Najgorzej sytuacja "toaletowa" wygląda oczywiście w Afryce. Do dziś jestem głęboko wdzięczna pewnej Hindusce, właścicielce apteki w Dar es Salaam, dokąd wbiegłam będąc już naprawdę w PILNEJ potrzebie, prosząc o możliwość skorzystania z prywatnej toalety dla pracowników (wychodziłam bowiem z założenia, że jakąś mieć muszą). Ta dobra kobieta nie tylko mi na to pozwoliła, ale też po fakcie nie chciała przyjąć żadnych pieniędzy. Jak widać, życzliwość ludzka przejawia się również na takie sposoby.
W wielu krajach - czasem nawet europejskich - ze względu na system kanalizacji nie należy wrzucać zużytego papieru toaletowego do muszli (co jest odruchem, nad którym - przynajmniej mnie - naprawdę ciężko jest zapanować).
W innych wiszą tabliczki z instrukcją, by nie wchodzić na muszlę "klasycznej" toalety (jako że są kraje, gdzie normą jest muszla wpuszczona w podłogę, nad którą się kuca; w Polsce widziałam coś takiego tylko raz, w schronisku w Tatrach). Coraz więcej jest też toalet (głównie toi-toi) ekologicznych - w których nie ma wody, zamiast niej sypie się drewniane wióry. Wysoko w górach bywa też, że w toalecie nie ma spłuczki - spłukuje się ją wodą z wiadra lub dzbanka.
Z dobrych kwestii, coraz częściej widuje się w damskich toaletach (wreszcie!) podpaski i tampony, choć mam wrażenie, że niestety głównie w Europie, a i to zależy od kraju. Wiele hoteli i restauracji dba też o odkażacze i kremy do rąk. Na Sardynii widziałam z kolei toalety, gdzie liczba damskich kabin była dwa razy większa niż męskich (!) - czyli tak, jak powinno być zawsze, z powodów jak wyżej. (Swoją drogą, jeden z plusów pracy w IT, gdy jest się kobietą, to brak w biurze kolejek do damskiej toalety...)
Ponieważ już jako osoba dorosła przez dwa lata nosiłam stały aparat ortodontyczny, musiałam wtedy myć zęby po każdym posiłku. To wiązało się z jeszcze częstszą niż zwykle koniecznością szukania toalet, także w podróży. Najbardziej utkwiła mi w pamięci umywalka (nie pamiętam już kraju ani nawet kontynentu, jakaś ciepła lokacja), zainstalowana na zewnątrz, pod drzewem: w środku miała jaszczurkę, która najwyraźniej wpadła tam i nie potrafiła wyjść (oczywiście jej pomogłam). Pamiętam też toaletę w malutkiej, obskurnej restauracji wietnamskiej pośrodku niczego - współdzieliłam ją bowiem z gigantycznym pająkiem, który przycupnął w szparze obok drzwi; popatrywaliśmy na siebie nawzajem z ukosa, nie wiem, kto czuł się bardziej nieufny.
Bardzo kreatywne rozwiązanie problemu z designem widziałam z kolei w brazylijskim Florianopolis, w hotelu (i to bynajmniej nie tanim). Otóż ktoś, kto zaprojektował toalety, najwyraźniej źle coś obliczył lub nie przemyślał kwestii, że jeśli drzwi będą otwierać się do środka, to nie da się ich otworzyć, gdyż przeszkodą jest muszla. W ramach naprawy tego złego designu wyrżnięto więc dziury w drzwiach - ot, podłużny fragment: tyle, by można było je domknąć (podczas gdy brzeg muszli wystawał przez nie na zewnątrz). Genialne!
Najbardziej przyjazne toalety widziałam zaś w Korei Południowej i Japonii: podgrzewana deska, mycie, suszenie, muzyka; pełen luksus.
W Japonii, nawet na - excusez le mot - kompletnych zadupiach, można często liczyć na podgrzewaną deskę (kto raz zaznał tej przyjemności, ten zawsze już będzie tęsknił za tym komfortem. Wyobraźcie sobie chłodny górski świt i konieczność skorzystania z toalety przed trekkingiem. W Europie siada się na lodowatym plastiku, podczas gdy w Japonii... ach...) W Japonii w co bardziej tradycyjnych toaletach wkłada się też specjalne chodaki - swoje buty zaś zostawia na zewnątrz.
Z miłych przeżyć, pamiętam też toaletę w Szwajcarii, wysoko w górach, na samym brzegu urwiska - urządzoną tak, by podczas korzystania można było podziwiać widok.
Niejednokrotnie odwiedzane przeze mnie toalety miały nietypowe tabliczki - przez lata zebrałam małą kolekcję zdjęć:
Komentarze
Prześlij komentarz