Koronawirus, czyli panic overload.

Zacznijmy może od zbioru kilku faktów, które - sądząc po komentarzach w internecie - nie każdemu są znane:

1) śmiertelność w przypadku grypy to 0.1% przypadków. Śmiertelność w przypadku koronawirusa to 3% (a niektórzy twierdzą, że mniej). Wyższa, owszem - ale nie tak wiele. To nie ebola (90%) ani dżuma (40% w przypadku leczonej posoczniczej; nieleczona posocznicza 100%).

2) te 3%, czyli osoby, które na koronawirusa umierają, to albo:
- osoby starsze (ryzyko wzrasta pow. 60 r.ż., a najwyższe - 14% - pow. 80 r.ż.)
- cierpiące na przewlekłe problemy zdrowotne (np. choroby układu sercowo-naczyniowego) 
- mające problem z systemem immunologicznym (np. osoby po chemioterapii)

3) nie ma żadnych przypadków dzieci, które zmarły na koronawirusa. 

Innymi słowy, oznacza to, że większość ludzi (młodych) dorosłych, która obawia się o siebie lub swoje dzieci, naprawdę nie ma czego się bać. Jeśli jesteś zdrowy/a - a większość społeczeństwa jest - nic Ci nie będzie, Twoim dzieciom też nie. Nawet jeśli złapiecie koronawirusa. 

Główny problem dotyczy osób z podpunktu drugiego. I to właśnie powód, dla którego trzeba walczyć, by wirus się nie rozprzestrzeniał: żeby chronić starszych oraz chorych. Tę ochronę można zapewniać w prosty sposób: 
- myć ręce
- jeśli kaszlemy, to w chusteczkę
- jeśli kaszlemy/mamy gorączkę - zostać w domu. (Wiem, że w Polsce może to być dla wielu osób problemem, bo wypłata za chorobowe jest obcinana do 80%, ale w tej sytuacji naprawdę nie ma innego wyjścia. W Szwajcarii natomiast chorobowe to 100%, dlatego niepomiernie irytują mnie pracoholicy, którzy nawet z gorączką potrafią przypełznąć do biura... a potem oczywiście pół biura leży, zarażone. Miałam takiego kolegę w poprzedniej pracy, grr).
- nie witać się przez podawanie rąk
- do lekarza udawać się po uprzedniej rozmowie telefonicznej. Więcej szczegółów tutaj. Całodobowa infolinia: +41 58 463 00 00

Update 23.03.2020: Jeśli możesz - zostań w domu. 

To wszystko, co tu napisałam, zapewne większości czytelników jest już znane, ale stwierdziłam, że nawet jeśli choć jedna osoba by nie wiedziała - i tak warto powtórzyć. A teraz dalsza część notki - o tym, co budzi mój niepokój.

A mój niepokój budzi w tej sytuacji fala paniki, która - jeśli wierzyć internetowi - ogarnia coraz większą liczbę ludzi. Objawia się m.in. wykupywaniem pewnych produktów w sklepach - i działa jak samonakręcająca się spirala. Im więcej ludzi będzie wykupywać ogromne zapasy jedzenia, tym będzie go mniej w sklepach, bo nie zdążą dowieźć - tym bardziej zaniepokojeni ludzie, widząc braki, będą rzucać się i kupować jeszcze więcej. (Złoty czas dla handlu, swoją drogą). I jeśli będą groziły jakiekolwiek braki w zaopatrzeniu - to nie na skutek wirusa, tylko właśnie paniki. Szwajcaria póki co jest od wirusa paniki wolna, zakupy można normalnie robić i nie brakuje żadnych produktów. Byłam natomiast przedwczoraj w Niemczech... i cóż, jeśli chodzi na przykład o zwykły bio makaron czy mąkę - półki były puste (na szczęście mieli jeszcze bezglutenowe!) 

Wiem, że różne kraje różnie sobie radzą (albo i nie radzą...) z sytuacją kryzysową. Zdaję sobie sprawę, że nieufność i brak wiary w rząd sprzyja społecznej panice... toteż nie dziwi mnie, że np. w Polsce wiele osób reaguje na sytuację zagrożenia gwałtownym chomikowaniem zapasów. Odczuwam natomiast silną niechęć do większości mediów, które są bezpośrednio odpowiedzialne za straszenie ludzi (wiadome, hajs musi się zgadzać, a nic nie sprzedaje się lepiej niż nieszczęście). Zwłaszcza że jeśli panikowanie się pogłębi, długoterminowo ucierpieć może na skutek tego więcej osób niż od wirusa. Już w tej chwili dotkniętych jest mnóstwo sektorów gospodarczych. Ludzie zarzucają też normalne aktywności... I nie mówię o masowych imprezach, bo te słusznie zostały odwołane (przynajmniej w Szwajcarii, ale domniemywam, że gdzie indziej też), ale siedzenie w domu - jeśli nie mamy w nim osób chorych/starszych - i dygotanie z lęku zamiast wyjść na przykład pobiegać, doprawdy nie wpłynie pozytywnie na nic, a już na pewno nie na dygoczących. Wirus jest problemem, oczywiście, ale równie istotne jest, żeby prowadzić normalny tryb życia - na tyle, na ile się da.  

A na zakończenie dowód anegdotyczny, że zakażenie nie jest takie łatwe, proste i oczywiste. Nie zaliczam się do osób z super systemem odpornościowym, a jednak, lecąc z parugodzinną przesiadką w Hong Kongu, nie nosząc maski, (natomiast myjąc ręce tak jak zawsze: przed jedzeniem, po skorzystaniu z toalety, itp.) - dotarłam cała i zdrowa, podobnie jak A. 
Może też dlatego, że absolutnie się tą sytuacją nie stresowałam, a nic tak pięknie nie niszczy systemu odpornościowego jak stres właśnie!

Spokoju Wam życzę. Oraz: jedźcie i jedzcie ostrożnie! bo w dalszym ciągu największe prawdopodobieństwo przedwczesnej śmierci czyha na drodze - i na skutek niewłaściwego odżywiania się. Ach, gdyby tak media dały radę wzniecić panikę w tych tematach...     

    

Komentarze

  1. 1) Grypa sezonowa to 0.1%.

    Poza tym zgoda, ale panika to przecież taka piękna okazja do zarobienia na giełdzie, czemu by jej nie siać? :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za korektę, już poprawione!
      Ano właśnie...

      Usuń
  2. Mam aktualnie bardzo dużo negatywnych myśli pod adresem pracodawców, którzy:
    - wymagają zwolnienia lekarskiego dla każdej nieobecności (w przypadku poważniejszej choroby wizyta u lekarza jest oczywiście konieczna, ale zwykłe przeziębienie daje się załatwić trzema dniami odpoczynku, to samo za każdym razem mi mówi lekarz i za każdym razem muszę za to słono zapłacić - tak więc "nie przychodź do pracy z kaszlem" nie jest takie proste do załatwienia)
    - poza wywieszeniem na ścianach powszechnie dostępnych informacji o higienie i ochronie nie robią nic, żeby pomóc w zapobieganiu zarażeniom (reorganizacja pracy, żeby można było uniknąć dojazdów zbiorkomem, na przykład; zmniejszenie czasu pracy, jeśli to jest możliwe, praca zdalna lub wymienna itp.)
    Pracoholicy którzy uważają, z skoro oni chcą i mogą się narażać, to ich podwładni też powinni :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o wymaganie zwolnienia lekarskiego w Szwajcarii, powiedziano mi kiedyś, że jest wręcz ustawa, że przez pierwsze trzy dni choroby nie trzeba go przynosić. Wiele firm wydłuża ten okres do pięciu dni, np. moja obecna. (IMO pięć dni jest optymalne, bo przeziębienie czy grypa trwa tydzień, ale raz pracowałam w firmie, która wymagała tego już po 3 dniach - i to było bardzo irytujące!) W obecnej sytuacji zostanie w domu, gdy się kaszle, jest w ogóle oficjalnym urzędowym zaleceniem...
      W Polsce natomiast pójść do lekarza ogólnego można z NFZ-u, składka na który jest zabierana tak czy siak z wypłaty, nawet jeśli się tego nie chce... natomiast rzeczywiście od dobrej woli lekarza zależy, czy zwolnienie wystawi. Nie wiem, jak to wygląda obecnie, bo nie byłam w PL u lekarza już od prawie dziewięciu lat.
      Jakie słone płacenie masz na myśli?

      Tak, firmy, które nie zdecydowały się na pracę zdalną dla pracowników biurowych, to jest problem. I zupełny bezsens zarazem. Tu akurat przydałby się oficjalny, odgórny wymóg pracy zdalnej w każdym możliwym przypadku. Nie rozumiem, dlaczego nie zostało to jeszcze wprowadzone...

      Usuń
    2. Możesz podrzucić, jak brzmi tytuł tej ustawy? Mnie w pracy powiedziano, że KAŻDĄ nieobecność mam usprawiedliwić zwolnieniem lekarskim, inaczej zostanie odliczona z puli urlopowej. Dotyczy to nawet krótkiej, np. dwugodzinnej nieobecności z powodu wizyty. W umowie napisali, że owszem, do trzech dni można bez zwolnienia, ale - tu nie pamiętam dokładnie, jak to zostało ujęte - jeśli ustalono inaczej, to to nie obowiązuje. Nawet gdy kaszlałam na cały openspejs i zjeżdżałam z krzesła z osłabienia, nikogo to nie ruszało, nikt mnie nie wysyłał do domu ani do lekarza, to nie był wystarczający dowód choroby; za to po każdym zwolnieniu muszę powiedzieć, na co byłam chora, i też się zastanawiam, czy to zgodne z prawem, bo nawet w Polsce nie musiałam.
      Słone płacenie - wiesz, jak działa franszyza itp., więc do jej wysokości płacę z własnej kieszeni, około 100 franków za wizytę, nie twierdzę, że konsultacja lekarska nie jest tyle warta, ale i tak wiem, co mi powiedzą w standardowym przypadku "odpoczywać, dużo pić, brać lek przeciwgorączkowy, jak się nie poprawi w ciągu najbliższych 3-5 dni, proszę przyjść znowu". Dla mnie te 100 franków to sporo kasy, więc mnie irytuje, że muszę to zapłacić w sumie tylko za to, żeby pokazać w pracy, że faktycznie muszę się odizolować i podleczyć. A jeśli te parę dni nie wystarczy, to wracam do lekarza i płacę drugie tyle lub więcej.
      Tak więc gdy zaczynam mieć objawy, nadal chodzę do pracy i patrzę, czy nie przejdzie przez najbliższe dni, i jeśli się wyraźnie pogarsza, idę do lekarza. A przeważnie wystarczyłoby zwolnić tempo, zadbać o siebie i zaraz byłoby w porządku.
      Tyle dobrego, że nikt się potem nie czepia tych zwolnień, ale ja i tak mam ukryte obawy, że w końcu przyjdą i powiedzą, że 3 czy 4 choroby do roku to stanowczo za dużo, inni tyle nie chorują, więc za mało się staram i dziękujemy za współpracę. [Faktycznie tutaj jakoś częściej łapię przeziębienia i podobne infekcje, co mnie dziwi, bo klimat łagodny, powietrze czyste, a pięcioletnia aklimatyzacja to już chyba dość...?]

      Urzędowe zalecenia sobie, a wewnątrzfirmowe sobie. Mam wrażenie, że usilnie udają, że nic się nie dzieje, że mycie rąk rozwiązuje wszystkie problemy i nie ma co się zastanawiać nad innymi rozwiązaniami, a orkiestra ma grać do końca (przy czym nie wiem, co nim będzie - albo stwierdzenie pierwszego chorego w firmie i kwarantanna, albo kolejne i nieodwołalne zarządzenie rządu). Na mojego maila z cytatem z tych rządowych zaleceń i pytaniem, czy firma przewiduje się do nich dostosować, nie dostałam nawet pisemnej odpowiedzi, tylko ustne "nie".

      Usuń
    3. Nie umiem znaleźć tej ustawy, być może koleżanka z pracy podała mi wtedy błędną informację. Co do Twojego pracodawcy - przykro mi. Nawet nie wiedziałam, że jakakolwiek firma szwajcarska ma takie chore wymagania odnośnie chorobowego, jesteś pierwszą osobą, od której to słyszę... Nieodpowiedzialne, krótkowzroczne i zwyczajnie głupie, tak bym nazwała takie podejście. I rzeczywiście bezsensowne wydawanie na lekarza, bo większość chorób to sezonowe wirusówki, które wymagają wyłącznie wyleżenia w domu i nawadniania.

      Usuń
    4. Może to kwestia branży - produkcyjna, może czego innego, ale w mojej karierze zawodowej w trzech krajach nie spotkałam się jeszcze z innym traktowaniem pod względem zwolnień chorobowych ;) W jednej firmie zezwalali na jeden dzień bez papierka, z tym że jeśli ktoś z tego korzystał często (tak więcej niż dwa razy do roku), to mu to odbierano ;> Czyli możesz sobie brać zwolnienie "na gębę", ale tylko wtedy, gdy go nie potrzebujesz.
      Tutaj mi jakoś mętnie tłumaczyli, że te zwolnienia lekarskie muszą przedstawiać ubezpieczycielowi (?) - nie ogarniam, kto faktycznie za nie płaci. Oczywiście można wziąć wolne dni z powodu choroby bez zwolnienia lekarskiego, ale jak wspomniałam, wtedy to leci z urlopu.
      Tak więc "nie przychodź do pracy z kaszlem" to zawsze najpierw jest solidna myślówa, czy jestem już tak bardzo chora, że faktycznie nie mogę/nie powinnam pracować i potencjalnie zarażać, i potrzebuję oficjalnego zwolnienia za opłatą, czy jednak jeszcze nie. A i tak na standardowe objawy trudno dostać więcej niż 3 dni albo "do końca tygodnia/proszę przyjść ponownie". [Może u lekarza rodzinnego załatwiają to taniej, muszę podpytać, ja chodzę do przychodni gdzie przyjmują różni.]

      Usuń
    5. Porównywanie państw nie ma sensu, bo w każdym jest inaczej pod tym względem (w PL akurat słabo, 80% pensji i niejednokrotnie lekarz niechętny wysłaniu na zwolnienie). Jeśli chodzi o Szwajcarię - obawiam się, że Twoja firma jest po prostu niechlubnym wyjątkiem... Poznałam tu w ciągu minionych dziewięciu lat wielu ludzi i dopiero od Ciebie usłyszałam, że musisz przynosić zwolnienie natychmiast. O tym, że najczęściej jest to od 3 dnia, wspomina np. ten artykuł: https://www.weka.ch/themen/personal/lohn-und-gehalt/lohnfortzahlung/article/arztzeugnis-bei-krankheit-eine-voraussetzung-fuer-die-lohnfortzahlung/ albo tutaj: https://www.personal-schweiz.ch/experten-interviews/article/arztzeugnisvertrauensarzt-offene-kommunikation-ist-zentral/ - "Zwecks Vermeidung administrativem Aufwands und aus Kostengründen verlangen Arbeitgeber üblicherweise ab dem dritten Tag ein Arztzeugnis." Co mogę doradzić, to - gdy będziesz zmieniać pracę następnym razem - zainteresuj się tą kwestią. Firmy wpisują to zazwyczaj albo w zasady HR-owe (które powinny Ci zostać udostępnione przed podpisaniem umowy) albo wręcz w umowę (to akurat najczęściej w przypadku maleńkich firm).
      Zdrowia życzę!

      Usuń
    6. Pod jednym z tych linków jest całkiem wyraźnie napisane, że pracodawca ma prawo żądać zwolnienia lekarskiego już od pierwszego dnia. Tak więc od trzeciego to zwyczaj lub dobra wola, ale nie obowiązek.
      Dzięki za podanie źródła, teraz mam jasność.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty