Nie zawsze jest super, czyli problemy na wakacjach (i jak sobie z nimi radzić).

Jak każda i każdy z nas dobrze wie, wakacje to nie zawsze czas spędzony idealnie - zdarzają się podczas nich także różnorakie problemy i kłopoty (których pozytywną stroną jest to, że można później stworzyć na przykład wpis na bloga). Oto kilka moich... wraz z rozwiązaniami. W końcowym akapicie możecie natomiast przeczytać, co wchodzi w skład naszej podróżnej apteczki. 

Osoby (nad)wrażliwe w kwestiach fizjologicznych oraz głęboko religijne proszone są o zaprzestanie czytania w tym miejscu. Dalej czytasz na własną odpowiedzialność. 

Zaczynamy!
 
 

 
Na Mauritiusie dostałam zapalenia pęcherza. Afrykańskie bakterie skolonizowały mój biedny europejski pęcherz analogicznie miło i przyjaźnie, jak ongiś zrobili to na afrykańskim kontynencie biali koloniści. Dość powiedzieć, że w ciągu dwóch godzin od pierwszych bóli próbka mojego moczu wyglądała już nie jak mocz, ale jak krew. Tym sposobem wylądowałam w gabinecie prześlicznej hinduskiej pani doktor, która wyglądała na najwyżej szesnaście lat; na ścianie gabinetu rezydował uroczy gekon (na Mauritiusie jest ich pełno). Lekarka, choć młodziutka i wykonująca wszystkie czynności z namaszczeniem świadczącym o braku rutyny, okazała się wykształcona bardzo dobrze. Prawidłowo podała mi zastrzyk (choć nie ukrywam, trochę truchlałam, będąc świadoma, że zastrzyk do pośladka, podany nieprawidłowo, może spowodować paraliż...) i dobrała leki, dzięki którym kolejnego dnia rano korzystanie z toalety nie było już wymyślną torturą. (Nawiasem mówiąc, od tego czasu do wypijanej wody zawsze dodaję trochę soku żurawinowego bez cukru: żurawina powoduje, że ścianki pęcherza stają się dla bakterii zbyt śliskie i nieprzyczepne. Pity regularnie sok świetnie chroni - na co jestem najlepszym dowodem, bo zapalenia pęcherza nie miałam już ani razu od sześciu lat!)


Na Bali przećwiczyłam inne zapalenie - tym razem w wersji lajtowej, bo było to zapalenie ucha (na skutek długotrwałego skakania i nurkowania w fale). Lekarz hotelowy dał mi krople i coś przeciwbólowego; ból ucha co prawda nie ustąpił tak szybko jak ten pęcherza, ale że nie był zbyt intensywny - nie przeszkadzał w cieszeniu się resztą wakacji. Byłam później - już w Szwajcarii - u laryngolożki, która stwierdziła, że ucho jest czyste i w absolutnym porządku... ale jako że miałam wrażenie, że coś jest jeszcze nie tak, poszłam do innego lekarza. Jak się okazało, dobrze zrobiłam: wydobył mi on z ucha balijski piasek... pełen niedowierzania, że koleżanka po fachu tak zupełnie mogła tego piasku nie zauważyć. Co do porad, jak unikać tego typu problemu - do zabaw w zimnej wodzie (ocean na Bali miał tylko +25 stopni) warto wkładać zatyczki do uszu, takie z masy plastycznej. (Oczywiście, absolutnie nie należy tego robić w przypadku nurkowania - bo nie damy rady wyrównać ciśnienia!)


Na Seszelach krzywdę - na szczęście drobną - wyrządziłam sobie sama. Podczas snorkelowania zahaczyłam brzuchem o rafę koralową... było to bardzo płytkie, ale dość bolesne skaleczenie; ot, rozharatana skóra. Szybko się zagoiło i tylko przez jakiś czas miałam na brzuchu bliznę. Dziś nie pozostał po niej ślad, za to ja zrobiłam się pod wodą ostrożniejsza. Nie snorkeluję już też w samym bikini, ale wkładam tzw. rashie, czyli po prostu specjalną bluzkę do pływania, z długim lub krótkim rękawem. Rashie z filtrem świetnie chroni przed oparzeniami słonecznymi, których można doznać nawet po posmarowaniu kremem z filtrem przeciwsłonecznym, jeśli snorkeluje się zbyt długo. 


Również na Seszelach, bawiąc się w płytkiej wodzie, nastąpiłam dłonią na jeżowca... w pierwszej chwili najadłam się strachu, ale na szczęście dla mnie jeżowiec okazał się bardzo młodziutki, z  zupełnie miękkimi i pozbawionymi trucizny kolcami: wystarczyło wyjąć z mojej dłoni kolce pęsetą, odkazić i było po wszystkim. (Byliśmy wtedy na plaży przyhotelowej, więc nawet nie trzeba było iść do pokoju - niezbędnymi akcesoriami dysponował ratownik). 


A. w Egipcie nie miał tyle szczęścia. Stąpnął w pobliże jeżowca dorosłego, który zdołał przebić buty oceaniczne i dał radę zostawić w ranie dwie końcówki oraz nieco jadu. Lekarz hotelowy usunął końcówki kolców, odkaził i nakleił plaster, (jadu było niewiele, więc opuchlizna była na szczęście praktycznie niezauważalna). Natomiast gdy obejrzeliśmy rachunek za te czynności, osłupieliśmy: samo naklejenie plastra kosztowało... 50 EUR. Na całe szczęście oboje mamy ubezpieczenie podróżne, które w 100% pokrywa takie wypadki, ale muszę przyznać, że do dziś jestem pod wrażeniem faktu, że ktokolwiek ma czelność zażądać za naklejenie plastra pięćdziesięciu euro...


Podczas naszego pobytu w Rio de Janeiro ktoś skradł dane karty kredytowej A. Dowiedzieliśmy się o tym, bo pracownica banku zadzwoniła do nas, informując, że karta została zablokowana po próbie transakcji wyjęcia gotówki... przy pomocy karty z poprawnymi danymi i paskiem magnetycznym, ale oczywiście bez chipa (chipa złodzieje skopiować nie mogli, a jego brak zaalarmował bank). Kradzież została uniemożliwiona, a nową kartę dosłano A. do hotelu we Florianopolis, które było naszym następnym przystankiem po Rio. (Taka kradzież to niestety nic niezwykłego; mnie dane karty ukradziono kiedyś w Szwajcarii; a dane znajomej - w Polsce. Warto natomiast zabierać ze sobą na wakacje więcej niż jedną kartę).


Gdy byliśmy w Neapolu, na jeden z lunchów spożyliśmy homara. Pokazano go nam - żywego - przed spożyciem i niewątpliwie to jego pełen wyrzutu wzrok musiał mi zaszkodzić... bo krótko po lunchu dostałam okropnego bólu brzucha. Leżałam na sofie w naszym pokoju, jęcząc i desperując. A., któremu kompletnie nic nie było, pobiegł rączo kupić dla mnie herbatę z mięty... gdzieś ją w końcu znalazł, herbata pomogła, brzuch przestał boleć i mogliśmy kontynuować wakacje. Do dziś nie wiem, co się stało, bo A. zupełnie nic nie było!... no cóż. Ani chybi to homar pośmiertnie się zemścił.


Parogodzinnego bólu brzucha doznałam też kiedyś w Wietnamie - ale tu sama byłam sobie winna. Po przeprawie przez dżunglę byłam tak głodna, że rzuciłam się na jedzenie... zapomniawszy o umyciu rąk! Wiem, czytając to, pewnie kiwasz z ubolewaniem głową. Powiem tylko, że ta nauczka wystarczyła i już nigdy więcej o umyciu rąk nie zapomniałam.


Również w Neapolu przydarzyło się nam to, co czasem zdarzyć się może: a mianowicie pęknięcie prezerwatywy. W efekcie pierwszy wczesny poranek wyjazdu spędziliśmy w szpitalu, czekając, aż lekarz wypisze receptę na tabletkę po*. (Swoją drogą, szpital neapolski wyglądał tak, jak wyobrażałam sobie kiedyś szpitale afrykańskie... tłoczno, brudno i prowizorycznie; zdecydowanie nie polecam!) Włoski doktor twierdził, że studiował w USA, ale nie bardzo wiem, jak mogło to być prawdą, biorąc pod uwagę, że praktycznie nie mówił po angielsku. Ale w końcu zrozumiał o co chodzi, receptę wypisał, w najbliższej aptece bez problemu ją zrealizowaliśmy i mogliśmy ruszać na zwiedzanie miasta (tabletka pomogła, potomstwo się nie pojawiło). Pod tym linkiem możesz sprawdzić, czy w danym kraju tabletka po jest dostępna i na jakich zasadach.


Na każdy wyjazd do krajów tropikalnych bierzemy ze sobą kapsułki z tzw. żywymi bakteriami i po prostu łykamy profilaktycznie jedną kapsułkę dziennie po śniadaniu. Zawsze to pomagało, w żadnym państwie na świecie nie mieliśmy najmniejszego problemu z biegunką (nawet na Bali czy w Egipcie, gdzie takie problemy są ponoć częste), wyjątkiem był tylko... Zanzibar. Nie wiem dlaczego - podejrzewam którąś restaurację, gdy byliśmy w Dar Es Salaam. Na szczęście zawsze mamy ze sobą na wyjeździe leki przeciwbiegunkowe. 


...A co jeszcze zawiera nasza apteczka podróżna i co polecam ew. dołożyć do Waszej? 
  • plastry (również takie na odciski, mam stópki księżniczki i nawet buty, które noszę już kolejny sezon, potrafią czasem mnie skrzywdzić!)
  • bandaże 
  • coś do odkażania ran 
  • środki przeciwbólowe: paracetamol, ibuprofen (uwaga, ibuprofen wywołuje nadwrażliwość na słońce, można się poparzyć!!!), aspiryna (notabene pierwsza pomoc w przypadku ataku serca u mężczyzn), ketanol
  • „żywe bakterie”
  • leki przeciwbiegunkowe 
  • leki przeciw mdłościom
  • leki antyalergiczne 
  • tabletki na ból gardła 
  • lek łagodzący skutki ukąszeń 
Zabieramy też zawsze duży zapas kremu z filtrem przeciwsłonecznym 50+. Z mojego doświadczenia wynika, że 2 tygodnie w ciepłym kraju to konieczność zabrania co najmniej 3 tub po 300 ml (na samo ciało, twarzy nie wliczam). Osobiście używam już tylko filtrów fizycznych - nie udało mi się znaleźć na rynku żadnych filtrów chemicznych, pozbawionych składników, podejrzewanych o działania rakotwórcze. Pamiętaj, by kupując krem z filtrem sprawdzić, czy jest on bezpieczny dla środowiska! (Organizmów wodnych, raf koralowych, itp.) 

Z tych dostępnych w Szwajcarii polecam Eco Cosmetics - filtry fizyczne, nietestowane na zwierzętach, niegroźne dla zdrowia ludzi i raf koralowych, świetnie chronią, bielą mniej niż np. Lavera albo Weleda. Jedyny ich minus to że ciężko je zmyć - i że są drogie. 


Środków odstraszających owady z zasady nie kupuję w Europie - z mojego doświadczenia wynika, że najlepsze przeciwko miejscowym owadom są te, które robią miejscowi producenci. 


Natomiast na oparzenia nic nie sprawdza się tak świetnie, jak żel z aloesu... w krajach typu Karaiby można kupić miejscowe kosmetyki z dużą zawartością aloesu w bardzo dobrej cenie (nawet jeśli i tak nieco zawyżonej pod kątem gości z innych zakątków świata). 


A jaki pech zdrowotny przydarzył się Tobie w podróży? Jaką profilaktykę stosujesz? Daj znać w komentarzu! 




*gdyby ktoś nie miał szczęścia zostać należycie wyedukowanym/ą: tabletka „po”, mówiąc w skrócie, zawiera w sobie ładunek hormonów, który ciąży już istniejącej NIC nie zrobi, natomiast jeśli do ciąży jeszcze nie doszło, jajeczko nie  będzie w stanie zagnieździć się w macicy. Tym samym tabletka „po” NIE MA działania wczesnoporonnego, wbrew kłamstwom, rozpowszechnianym przez pewnych ludzi. Ciąża istniejąca nie jest przez tabletkę „po” w żaden sposób zagrożona.

Komentarze

  1. Świetny tekst! Sporo mialas tych historii.. z zapaleniem pecherza chyba najgorzej. Miałam w Polsce i był dramat A co dopiero w podróży. Dobrze, że szybko przeszło. Przy mnie tylko koleżanka nastąpiła na jeżowca.

    Ja też zawsze kupuje środki na owady w kraju w ktorym jestem. Masz rację z tą tabletka "po". Moja koleżanka ja wzięłam A po 9 miesiącach urodzila Helenkę��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Bardzo się cieszę, że tekst się spodobał.
      Tak, zapalenie pęcherza było zdecydowanie najgorsze... jak dobrze, że istnieje żurawina!
      Ano, bywa i tak, jak z urodzeniem Helenki - nam się na szczęście udało :-)

      Usuń
  2. Duzo przygód! ;) ale w sumie dużo podróżujesz. Mnie się „tylko” biegunka przytrafiła na miesięcznej podrozy służbowej w Niemczech. Niestety koleżanka z biura, z pochodzenia Polka, zrobiła z tego aferę, ze mam salmonellę i ze koniecznie próbkę (kalu) trzeba ode mnie pobrać :/ nie trafiało do niej, ze to paskudna niemiecka kuchnia tak na mnie zadziałała. Lekarzowi odmówiłam, po odstawieniu stolowkowego jedzenia przeszło raz dwa, a koleżankę omijalam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Policzyłam i wychodzi na to, że niecałe 10% moich podróży generuje przygody ;-) Ciężko mi powiedzieć, czy to dużo - nie wiem, jak jest u innych ludzi.

      Uuu, biegunki w DE bym się nie spodziewała... faktycznie pech. A koleżanka - szkoda nawet komentować.

      Za niemiecką kuchnią też nie przepadam... w ogóle wszystkie germańskie narody (Niemcy, Austriacy, północ Europy, Brytyjczycy) mają IMO kuchnię mocno taką sobie, oględnie mówiąc. Dobrze, że w Szwajcarii germańskość jest wymieszania z romańskością - to dało znacznie lepsze efekty kulinarne!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty