Podsumowanie roku 2021.
Nie będzie żadnej przesady w stwierdzeniu, że rok 2021 był najgorszym rokiem mojego życia. Nie będę skupiać się na pomniejszych negatywnych jego aspektach, bo są one drobiazgami w porównaniu z najgorszym: tym, że upłynął właściwie w całości pod znakiem żałoby. Doznałam paru bardzo bolesnych strat, a najgorszą z nich była niewątpliwie strata mojego Taty.
Szczerze mówiąc, nie wiem, jak dałabym radę przetrwać, gdyby nie najbliżsi. Jakkolwiek banalnie i kiczowato to nie zabrzmi - mam najwspanialszego Męża, najcudowniejszą Mamę i najlepszych Przyjaciół na świecie. To właśnie ich miłość, opieka i troska dały mi siłę i oparcie w tej potwornie trudnej sytuacji.
Mówi się, że potrzeba całej wioski, by wychować dziecko. Ale gdy dotknie nas strata - potrzeba także całego plemienia. Tych, którzy będą płakać razem z nami, a jednocześnie pomogą nam przez żałobę przejść - podnosząc nas za każdym razem, gdy ból będzie tak ciężki, że upadniemy.
Chińczycy mawiają, że "nawet najczarniejsza chmura ma srebrne brzegi". I tak, nawet 2021 miał swoje dobre momenty; piękne chwile. Zgodnie z tradycją tego bloga, spisuję je zatem (rok 2020 tutaj, a rok 2019 tu):
1) kategoria "życie osobiste"
Uzyskałam obywatelstwo szwajcarskie - a tym samym prawo głosu.
Upłynęła dziesiąta rocznica mojego pobytu w Szwajcarii. (Tak, będzie o tym notka. Sama jestem ciekawa, co się w moich spostrzeżeniach zmieniło, bo poprzednich notek podsumowujących dokładnie nie pamiętam, a celowo nie będę ich czytać przed napisaniem; dopiero potem).
2) kategoria "podróże/wyjazdy"
Podobnie jak w zeszłym roku, zrealizowałam wyzwanie zdobycia 26 szczytów, po jednym na każdy szwajcarski kanton. Chodziłam też oczywiście po górach poza wyzwaniem. Oprócz tego zwiedziłam 13 ruin zamków, 1 ruiny rzymskie, 2 większe wodospady (małych nie wliczam) i 3 wieże widokowe.
Walentynki świętowaliśmy tym razem w Szwajcarii, za to cały weekend - w Bad Ragaz. Cudowny czas; piękne wspomnienia. (Polecam bardzo termy w Grand Resort, a jeszcze goręcej - Igniv, ale o tym za chwilę).
Jako że ten rok wymagał pilnego zwiększenia ilości radosnych chwil, więc zarówno urodziny A., jak i moje, świętowaliśmy tym razem przez kilka dni. Jego - nad Jeziorem Czterech Kantonów (w Vitznau i w Luzernie), moje natomiast w Zurychu (w Dolder Grand) , na górze Titlis i w Gdańsku.
W lecie, ku mojej ogromnej radości, przyleciała wreszcie moja przyjaciółka z mężem i córeczką (mieli być już w zeszłym roku, ale corona to uniemożliwiła...) - był więc piękny czas: rozmowy do piątej nad ranem; zwiedzanie Szwajcarii w słońcu (rzadziej) i w deszczu (niestety częściej); oraz jej udział w biegu na Eiger (duma milion!)
Lutowy wyjazd do Meksyku niestety odpadł z powodu corony (wpuszczali wtedy wszystkich jak leci, bez żadnych testów, nawet do samolotu bez testów - a liczba przypadków galopująco im wzrastała. Nie podjęliśmy ryzyka; bilety na szczęście można było przebukować). Zamiast tego pojechaliśmy wiosną na Lanzarote. Ładnie; "księżycowy" wulkaniczny krajobraz. Słonecznie i wietrznie. Bdb owoce morza.
1 maja i 1 sierpnia wypadły tym razem w weekend, więc liczba oficjalnych długich weekendów zmniejszyła się o połowę. Pozostałe dwa spędziliśmy w hiszpańskiej Walencji (gorąco; najfajniejsze oceanarium ever!) i szwajcarskim kantonie Ticino (szwajcarskie widoki i włoska pogoda).
Na rocznicę ślubu pofrunęliśmy tym razem do Chorwacji - do Dubrownika i było absolutnie doskonale. Przepiękne miejsce; przepyszne jedzenie; słońce i błogość; a zarazem jeden z najbardziej romantycznych wypadów w życiu.
Długi urlop spędziliśmy na Mauritiusie - już kiedyś tam razem byliśmy (w 2014). Wtedy zatrzymaliśmy się na północnym wschodzie wyspy i zwiedzaliśmy głównie jej górną połowę, tym razem zatrzymaliśmy się na krańcu południowo-zachodnim i zwiedzaliśmy połowę dolną. (O Mauritiusie mogłabym długo... ale chyba po prostu napiszę kiedyś o tym notkę).
Jarmarków bożonarodzeniowych w tym roku nie odwołano (hurra!), więc pojechaliśmy (tak jak w 2013) do Colmar (Francja).
3) kategoria "jedzenie"
- dostałam na urodziny pyszny i zarazem najpiękniejszy tort w życiu (ze smokiem - przyjaciółka zrobiła!)
- po raz pierwszy w życiu jadłam capunsa - specjalność z Graubünden
- po raz pierwszy w życiu jadłam cholerę - specjalność z Wallis
- jadłam przepyszny deser, którego częścią składową była cukrowa kopuła, wyglądająca jak wydmuchana ze szkła
- jadłam ciastko w kształcie penisa - z fiutarni (hiszp. La Polleria) ;-) w Walencji
- jadłam kurczaka, ugrillowanego ekologicznie w cieple wulkanu (b. dobry)
- zjadłam największą i zarazem najlepszą bezę w życiu (lepszą od Greyerzer!)
- znalazłam (i kupiłam, i zjadłam!) polski twaróg w Szwajcarii!!! każdy emigrant z kraju, gdzie nie ma polskich sklepów, a miejscowi nie znają twarogu, zrozumie moją radość ze znalezienia źródła twarogu!
- restauracje, jakie szczególnie utkwiły mi w tym roku w pamięci i gorąco je polecam: Igniv w Bad Ragaz, Atelier w Vitznau i Nautika w Dubrovniku
4) kategoria "różne", czyli mieszanka rzeczy fajnych, które robiłam po raz pierwszy w życiu:
- najdłuższy zjazd na sankach (2 x po 8 km)
- gra w mini golfa
- widziałam "na dziko": salamandrę alpejską, salamandrę ognistą, jaszczurkę szmaragdową, dzięcioła zielonego (w rzeczywistości jest czerwono-zielony), kunę, bobry (bobra-rodzica z bobrzątkami - bawiły się w wodzie ze sobą jak małe kotki), mangustę i niektóre mauritiańskie żabki, ptaki, kraby i rozgwiazdy - których nie widzieliśmy podczas poprzedniego pobytu
- widziałam mnóstwo pięknych/interesujących ryb podczas snorkelingu (część z nich po raz pierwszy)
- spacerowałam po plażach z czarnym piaskiem
- szłam najdłuższym jak dotąd górskim tunelem dla pieszych (25 minut szybkim krokiem)
- jechałam kolejką linową w skrzyni na towar
- zjeżdżałam z góry hulajnogą (szwajc. Trottinett)
- widziałam na żywo bieługi (wzrusz)
- widziałam z bliska lodowiec - i dotykałam go (cudowny widok!)
- znalazłam dużo kryształów górskich
- odkryłam istnienie niebieskich korali (w sensie biżuterii)
- widziałam prawie pusty terminal na lotnisku w Monachium (ze starego terminala leciał tylko jeden samolot - ten mój); trochę przerażające, jak w apokaliptycznych filmach...
- byłam na jarmarku cebulowym w Bern (szwajc. Zibelemärit) - warto pojechać, no chyba że się nie lubi cebuli
- dostałam na lotnisku świeży sok domowej roboty (od chłopaka, który miał zaraz przechodzić przez kontrolę bezpieczeństwa, a dostał od mamy czy też babci ten sok "na drogę" i żal mu go było wyrzucić. Widział, że jestem jedną z osób bez walizki i słusznie podejrzewał, że akurat donikąd nie lecę. Po pierwszej chwili oszołomienia sok ostatecznie wzięłam; faktycznie był pyszny)
I to tyle, co w zapiskach i/lub w pamięci odnośnie rzeczy dobrych i nadających się do publikacji.
Na ten rok poproszę zaś bardzo o dalsze życie i zdrowie najbliższych mi ludzi i zwierząt.
Czego i Wam także życzę - z całego serca.
Pięknego 2022!
PS Zobaczyłam w notce z zeszłego roku, że nie umiałam wtedy znaleźć odpowiedniej maty do jogi, Otóż w międzyczasie znalazłam: eko, nietoksyczne, absolutnie niepoślizgowe, idealnej twardości i grubości... i - last but not least - piękne. I można kupić też wersję podróżną! <3
Współczuję straty i przytulam wirtualnie. Również 2021 dla mnie to rok strat.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mimo to miałaś dobre momenty.
Pozdrawiam z Poznania
Dziękuję bardzo. Też ogromnie współczuję - i mocno ściskam.
Usuń