Nurkowanie, czyli o podwodnym lataniu.

A z nurkowaniem to było tak, że zaczęło się w roku 2013. Byłam wtedy na urlopie na Dominikanie, ośrodek nurkowy znajdował się tuż przy moim hotelu - i stwierdziłam, że spróbuję. (To jest zresztą coś dla mnie charakterystycznego, kto mnie zna osobiście, ten wie - bardzo lubię próbować nowych rzeczy; szczególnie w kwestii jedzenia, ale nie tylko).

Początki nurkowania nie były dla mnie łatwe. Każde zejście pod wodę było co prawda euforią, ale wymieszaną jednocześnie z silnym lękiem: jako że najgorsza dla mnie wizja śmierci to uduszenie. Wychodzę jednak z założenia, że nie należy poddawać się swoim lękom; ba, wprost przeciwnie - że warto jest ćwiczyć charakter, zwalczając je; czegokolwiek by nie dotyczyły. Dlatego się nie poddałam, choć przed pierwszym egzaminem certyfikacyjnym lęk był tak silny, że nie spałam prawie całą noc! 

Nurkowanie to sport i jak każdy sport, wymaga pewnych określonych... kompetencji. Nie fizycznych, bo to akurat taka aktywność, w której odnajdzie się prawie każdy, nawet osoby otyłe czy niepełnosprawne ruchowo. Bycie otyłym czy z nadwagą ma wręcz swoje plusy podczas nurkowania - tłuszcz to warstwa izolacyjna, więc takie osoby będą wolniej marznąć pod wodą. 
W nurkowaniu istotne są natomiast kompetencje psychiczne: a konkretnie umiejętność zachowania spokoju i równowagi, opanowania potencjalnej paniki. To chyba najczęściej powtarzane, a i najbardziej prawdziwe zdanie w podręczniku - cokolwiek złego się dzieje, najważniejsze jest zachowanie spokoju i opanowania. Wypadki zdarzają się głównie wtedy, gdy ktoś spanikuje: posłucha instynktu, nakazującego ślepą i gwałtowną ucieczkę na powierzchnię... a tym samym doprowadzi do choroby dekompresyjnej, a w skrajnym przypadku - jeśli zapomni przy tym oddychać - uszkodzenia płuc na skutek rozprężenia znajdującego się w nich powietrza. (I tu wchodzi kolejna zasada z podręcznika: nigdy, absolutnie nigdy nie wstrzymuj oddechu podczas zmiany głębokości). 

Ze względu na powyższe, nurkowie statystycznie stanowią wyjątkowo przyjemną do kontaktu grupę, bo są to praktycznie zawsze osoby spokojne, stabilne i zrównoważone. Żadnych histerii, żadnych gwałtownych działań, żadnych zachowań brawurowych. Oczywiście, to generalizacja, ale w przeciągu minionej dekady poznałam bardzo wielu innych nurków i wrażenie ogólne nieodmiennie jest to samo. 

Standardem jest, że poznajemy się, dojeżdżając do miejsca wypływu czy też już w nim czekając. Jak i w IT, wśród osób nurkujących przeważają mężczyźni, choć - tak jak i w IT - powoli się to zmienia. Atmosfera jest bardzo przyjazna, wielokrotnie łapałam się w takiej sytuacji na myśli, że czuję się jak w domu, zupełnie, jakbyśmy się od dawna wszyscy znali. W olbrzymiej większości przypadków ludzie są kontaktowi, choć na pewno nie hipergadatliwi; rozmawiamy więc o tym skąd jesteśmy, jakie mamy doświadczenie nurkowe, itp. W ciągu minionej dekady chyba tylko raz zdarzyło się dwóch nurków, którzy trzymali się z dala od reszty, po prostu kompletnie wszystkich ignorując. (Byli to Rosjanie, a rzecz działa się już po wybuchu wojny w Ukrainie). 
Cokolwiek się nie dzieje, ludzie są zawsze bardzo chętni do wzajemnej pomocy, często nawet bez proszenia. Ot, ostatni urlop: wspomniałam podczas rozmowy, że chyba mam jakąś lekką infekcję, bo potrzebowałam dłuższej chwili na wyrównanie ciśnienia. (Pod wodą, gdy zmienia się głębokość, trzeba co chwilę wyrównywać ciśnienie, np. poprzez przełykanie śliny czy manewr Valsalvy). Już za chwilę starsza Amerykanka wręczyła mi cukierek (zresztą szwajcarską Ricolę (-;) Gdy po wynurzeniu miałam zastaną wodę w jednym uchu, ktoś obok podał mi zaraz krople. Ludzie chętnie dzielą się tym, czym mogą. Nie ma natomiast werbalnego roztkliwiania się, czułostkowości - nikt nie będzie Cię jakoś specjalnie uspokajał, jeśli się boisz: wychodzi się z założenia, że albo chcesz nurkować i schodzisz pod wodę - albo nie chcesz i nie schodzisz, proste. Wyczuwa się natomiast zawsze tę spokojną stabilność wszystkich obecnych; poczucie, że jeśli coś pod wodą by się zadziało, możemy na siebie liczyć. 

Dopływanie na miejsce, jeśli są duże fale, jest dla mnie bez wątpienia najgorszym momentem wyprawy - na wszelkiego rodzaju łodziach czy statkach robi mi się wtedy szybko niedobrze. Na szczęście wiele pięknych miejsc nurkowych jest bardzo blisko lądu, nierzadko w obrębie laguny. Najgorzej wspominam pod tym względem jedno z nurkowań na Bali: płynęliśmy - przez pół godziny - małą łódką, która co chwilę wyskakiwała wysoko w powietrze, po czym boleśnie twardo opadała z  powrotem na wodę. (Ocean na Bali bywa bardzo gwałtowny, zresztą wspominałam o tym w tym wpisie). A. wspomina tę jazdę jako super przeżycie; ja zaś z ledwością utrzymałam swój żołądek w ryzach. Mogło być gorzej, jednemu z towarzyszących nam Holendrów się to nie udało... Pod wodą było pięknie, ale jako że miała tylko +24C, a ja cieniutką piankę i takąż warstewkę tłuszczu, to zmarzłam wtedy tak okropnie, że musiałam robić awaryjne wynurzenie już po 30 minutach (zazwyczaj jedno nurkowanie trwa ok. 45-55 min.), bo zęby szczękały mi tak, że nie byłam w stanie utrzymać regulatora w ustach. Do dziś pamiętam to cudowne uczucie, gdy po wynurzeniu błyskawicznie pozbyłam się sprzętu, zdarłam z siebie mokrą i zimną piankę i położyłam się w samym bikini na suchych jak pieprz, gorących deskach pokładu... a słońce lało się z góry ogniem prosto na zlodowaciałą mnie. Ach. Prawie jak zmartwychwstanie.
Zazwyczaj nurkujemy jednak w cieplejszej wodzie, mającej +27 czy +28 stopni C; poza tym noszę nieco grubszą piankę. Także siłownia pomaga mi w niemarznięciu pod wodą - warstwa mięśniowa według badań izolacyjnie działa nawet lepiej niż tłuszcz! 
Włosy przed nurkowaniem olejuję (ewentualnie nakładam odżywkę), żeby choć trochę uchronić je od działania morskiej wody, po czym zaplatam w dwa ścisłe warkocze i ciasno owijam wokół głowy; na to czasami jeszcze chustka lub kaptur. W ten sposób się nie plączą, nie przeszkadzają ani nie wyrywam ich sobie maską.   

Ciężko mi dokładnie wskazać, kiedy przyszedł ten moment, że całkowicie przestałam odczuwać pod wodą lęk. Zapewne po jakichś paru latach? Na pewno miało to duży związek z nabraniem pewności siebie, zwiększeniem umiejętności: bo nawet poruszanie się pod wodą wymaga wprawy, np. żeby przemieszczać się, nie wykonując żadnych raptownych ruchów. Im bardziej się miotasz, tym łatwiej stracić równowagę, wpaść na kogoś czy na koral (uszkadzając koral i siebie). Im gwałtowniejsze ruchy, tym szybsze zużycie tlenu, czyli krótszy czas nurkowania. Najlepiej jest płynąć, leciutko poruszając płetwami, a ręce pozostawić na trzymanie GoPro i robienie zdjęć. Pod wodą nie należy bowiem niczego dotykać, zarówno dla ochrony przyrody, jak i ochrony siebie... zwłaszcza że niektóre zwierzęta bywają - dosłownie - śmiertelnie niebezpieczne, jeśli ukąszą lub użądlą; np. banded sea krait, czyli balijski wąż podwodny czy australijska ośmiorniczka blue-ringed octopus. A nawet, jeśli nie zabijają, jak np. obecna w wielu wodach lionfish - ognica pstra - to potrafią przysporzyć dużo bólu i nieprzyjemności. 
Pamiętam, jak kiedyś, nie wiem już gdzie, miałam na sobie piankę do kolan, straciłam równowagę i na moment przyklękłam na pozornie gładkim piasku dna. Coś mnie wtedy dziabnęło, do dziś nie wiem co, ale piekło jak oparzenie pokrzywą, tylko bardziej - i ból utrzymywał się ok. 24 h, a po kontakcie pozostała mi na skórze maleńka brązowa plamka, wielkości łebka od szpilki, która nigdy nie zeszła. Nasz przewodnik nurkowy na Seszelach pokazywał nam z kolei paskudną bliznę na dłoni - pamiątkę po ugryzieniu przez murenę.

Czytając wszystko powyższe, być może doszliście do wniosku, że po co właściwie ludzie nurkują, skoro wiąże się z tym tyle niebezpieczeństw? Otóż, gdy zdobędzie się trochę doświadczenia, to jak z prowadzeniem samochodu -  na co dzień się o związanych z tym potencjalnych niebezpieczeństwach w ogóle nie myśli, a niezbędne czynności wykonuje odruchowo, bez zastanawiania. Dziś, gdy mam wodę w masce, po prostu ją czyszczę poprzez wydmuchiwanie. Gdy ktoś niechcący kopnie mnie w regulator (ostatnio się to zdarzyło na Curacao, ta osoba była początkująca), wyrywając mi go z ust, po prostu spokojnie wsadzam go z powrotem. Oddychanie przez usta, wyrównywanie ciśnienia, utrzymywanie równowagi... dzieje się samo. Woda w masce nie przeszkadza mi też tak jak przeszkadzała kiedyś; czasami nie usuwam jej przez dłuższy czas; póki nie wlewa się do oczu, nie ma to dla mnie większego znaczenia. Oddycham przecież i tak przez usta. 

A to, co pod wodą się widzi... To po prostu magia. Cały odmienny świat, piękny oszałamiającą mnogością barw i kształtów. Dodatkowo pod wodą wszystko jest dla ludzkiego oka większe i wydaje się być bliżej niż jest - widzi się więc bardzo dokładnie, szczególnie gdy do wody wlewa się słoneczny blask. Wtedy kolory po prostu promieniują. Człowiek ma poczucie, jakby latał - unosi się w wodzie przezroczystej jak kryształ, bywa, że nad głębokimi przepaściami: ale nie spada, unosi się w pustce, chłonie widoki. A wypatrywanie podwodnych zwierząt, często świetnie zamaskowanych? Nagle obrys na piasku staje się płaszczką; dostrzegasz jej oczy. Chwilę później zrywa się i odpływa - majestatycznie, elegancko, błyskawicznie; raptem kilka ruchów i już jest daleko. Spomiędzy podwodnej roślinności nagle wyziera pysk ogromnej zielonej mureny. Chwilę patrzycie na siebie, po czym murena odpływa, parę błyskawicznych ruchów i już jej nie ma. Wrak statku, obrośnięty pąklami, pełen rybek, ryb i rybiszczy. Gdzieś z boku spory, zgniłozielony krab - wpatruje się zdumiony w grupkę intruzów. Czy są niebezpieczni? Zostać, uciekać? Wtem - żółwie, pasące się na podwodnej łące. Ignorują nas, dzięki czemu możemy podziwiać je bez przeszkód; łagodne olbrzymy, pod wodą pełne nieoczekiwanego wdzięku. Zatrute piękno ognicy pstrej, rozkładającej swoje falbanki. Różowofioletowa, jak utkana z mgły "siatka" - prawdopodobnie pełna maleńkiej ikry. Korale we wszystkich barwach i kształtach, niektóre wydają się delikatne, jak zrobione z mięciutkiej gąbki czy koronki, podczas gdy inne są jak głazy, przypominające kształtem mózgi czy hełmy. Falujące ukwiały; niektóre z nich chowają się tak prędko, że wydają się znikać, gdy tylko poruszysz wodę tuż obok nich. Wielkie ławice kolorowych rybek we wszelkie możliwe wzory; tańczące wokół, gdy wpłyniesz pomiędzy nie. Drgające sztyleciki jeżowców - czarnych, białych, fioletowych; i jeżowce bez igieł, jak maleńkie, pasiaste dynie. Grube jak poduchy karaibskie pomarańczowe rozgwiazdy, mniejsze rdzawe oraz cienkie i czarne seszelskie, czerwone zanzibarskie czy błękitne wietnamskie - wolno pełznące w sobie tylko znanym kierunku. Ogórki morskie w fantastycznych kształtach i kolorach - jedne pulchne, inne długie i chude jak węże, zakończone falującymi mackami. Wystające z bezpiecznych kryjówek czułki krabów. Ośmiornica, przesuwająca się po piasku, skale i koralach, błyskawicznie zmieniająca nie tylko kolory, by wtopić się w otoczenie, ale wizualnie przybierająca wręcz jego fakturę! Maleńka rybka o zabawnym kształcie pudełka... Magia. Uzależniajacy zachwyt.




Zdjęcie, jak widzicie, jest z powierzchni (Seszele; ten żółw musiał chyba mieć kiedyś styk z ludźmi i  to pozytywny, bo podpłynął do nas dosłownie oko w oko). Mam i te podwodne, ale - ponieważ niestety GoPro nie widzi tak jak ludzkie oko, szczególnie zaś kolorów (dla aparatu im głębiej, tym więcej niebieskiego; tak, wiem, można nałożyć fizyczny czerwony filtr, ale wtedy wszystko z kolei było za czerwone) - wszystkie zdjęcia i filmy naszego autorstwa musiałyby zostać najpierw obrobione. Jako że ani A. ani ja nie jesteśmy, oględnie mówiąc, fanami obróbki zdjęć - w tej chwili przestałam już liczyć, że kiedykolwiek któreś z nas to zrobi, a raczej czekam, aż zaczną oferować AI z taką opcją (-; 
       
 













     

Komentarze

Popularne posty