Czytanie 2025 - Plebanek i Musierowicz, 33/n

"Bokserka", "Przystupa", "Córki rozbójniczki" G. Plebanek

Zacznę może od tego, że rozumiem w pełni widoczne u wszystkich bohaterek Plebanek umiłowanie wolności; stąpanie ścieżkami, jakimi pragnie się podążać, bez oglądania się na to, co powiedzą inni. To jest ten wspólny mianownik. Diametralną różnicę między nami czyni natomiast jej całkowita niezgoda na codzienność - niezależnie od tego jaka by ta codzienność była; nawet jeśli jest właśnie efektem podążania swoją drogą, to i tak i gloryfikowana jest ucieczka od, przechodzenie gdzie indziej. W "Córkach Rozbójniczki", będących autobiograficznym kompendium ukochanych przez autorkę książek, widoczne jest to szczególnie mocno. Szukanie swojej gwiazdy, rozumiane jako regularne porzucanie tego, co jest, stawiane jest w opozycji do jakiejkolwiek formy stabilizacji, traktowanej przez Plebanek pogardliwie, a chwilami wręcz melodramatycznie - jako śmierć za życia. Cóż. Osobiście na przykład jestem efektem tego, że moi rodzice skupili się właśnie na małej stabilizacji - pielęgnowaniu miłości do siebie nawzajem, a także kochaniu mnie. Tworząc szczęśliwy związek ze sobą, zbudowali zarazem coś, co wciąż ma olbrzymią wartość, nawet jeśli istnieje już tylko we wspomnieniach: mały rajski ogród mojego dzieciństwa i młodości. Śmierci za życia nie stwierdzono.  

Analogicznie jeśli chodzi o przekonanie Plebanek, że „monogamia to śmierć seksualności” - cóż mogę rzec, prychnęłam z rozbawieniem.

Tak sobie myślęże w zapalczywości wychwalania zmian i „podążania za swoją gwiazdą, chęci wspierania i uwalniania kobiet zniewolonych, pomija Plebanek jedną prostą prawdę - ważną umiejętność oddzielenia prawdziwych pragnień od złudzenia „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma” i zmian wprowadzanych tylko po to, żeby były; ucieczek na oślep w kierunku niebudowania, nienależenia, nie… a które potrafią się skończyć pozostaniem, na sam koniec, z pustymi rękoma (co jest oczywiście znacznie bardziej dramatyczne oraz - w myśl toksycznej romantyczności - romantyczne, niekoniecznie jednak upragnione, a już na pewno nie przynoszące poczucie szczęścia). Można oczywiście uronić łezkę nad emocjonalną szarpaniną takiego obiektu biografii, ja jednak myślę sobie zawsze, że gdyby tak dobra terapia… Przy czym, nie ma co kryć, zawsze wyżej stawiam dobrostan jednostki A od wyprodukowania przezeń potencjalnego dzieła B. Stąd nie, nie podziwiam szarpaniny Nancy Astley czy Isadory Duncan - raczej im współczuję.

 Bohaterka rzuca swą miłość. Wybiega na ulicę, zapłakana, w samej sukience, bez pieniędzy. Samotne błąkanie się po wielkim mieście - niezawodny sposób, by z powieści wykrzesać iskry, nic tak nie podnieca jak pytanie „i co było dalej?” W pewnym momencie końca ery mojej osobistej nastoletniości opis powyższy jako żywo mógł odnosić się do mnie, w każdym szczególe; i tak, czytelnikowi towarzyszy być może ekscytacja (zależy zresztą któremu, ja bym tu raczej mówiła o współczuciu), ale gdy jest się w tej sytuacji, zaręczam, o ekscytację raczej trudno; a i wspomnienia do najlepszych nie należą. 

"Anais to kobieta jaką każda z nas w sobie nosi, ale boi się nią być, bo co by ludzie powiedzieli. (…) Jest żoną, a nawet bigamistką. Miewa po kilku kochanków tego samego dnia. Zalicza seksualnie ojca”.  Yyyyy. Abstrahując nawet od ostatniego zdania (nie mam pojęcia, jaki procent ludzi fantazjuje o inceście i prawdę mówiąc, nie chcę tego wiedzieć), ale znowu nasuwa się pytanie - naprawdę, każda z nas pragnie być Anais? A czym się ta generalizacja różni od, dajmy na to, "mądrości" incelskich - oprócz tego, że znajduje się na przeciwnym końcu tej samej skali? Oprócz wolności do, jest także wolność od. To świetnie, że Anais żyła tak jak tego pragnęła, ale dlaczegóż, na bogów, jej konkretne postępowanie miałoby być dla kogokolwiek wzorcem z Sevres? 

Owszem, miewały inne zajęcia (…) ale nie miały innej roli życiowej niż matki i żony”. Choć w odniesieniu do siebie nie potrafię sobie tego wyobrazić, znam kobiety uszczęśliwione macierzyństwem; widzę to w nich, to nie jest próba dostosowania się do wymagań społecznych, tak po prostu jest. Dlaczego postępowanie Anais ma być wzorcem, a opieka nad dzieckiem - śmiercią za życia, skoro jest to w obu przypadkach wolny wybór? Skąd hołubienie tylko jednego rodzaju wyboru? Oczywiście, że są osoby, które uwielbiają zjadać trzy tabliczki czekolady dziennie i jeśli to lubią i to robią, to ich sprawa. Ja natomiast odczuwam mdłości na samą myśl - nie dlatego, że obawiam się, co ktoś by na ten temat powiedział, ale zwyczajnie nie lubię cukru w takich ilościach. Jest to przeciwne moim potrzebom. I wyznam, że czuję się coraz bardziej znużona nie tylko tymi, którzy chcą zabrać mi wolność do, ale także tymi, którzy chcieliby odebrać mi wolność od. Indywidualne potrzeby, kluczowy zwrot. A tych jest tyle, co i ludzi. I bardzo łatwo popaść jest w narrację wielkiej wszechwiedzącej, podsuwającej jedyne właściwe rozwiązanie, zaganiającej batem do wolności. To właśnie wyczuwam u Plebanek - przedstawianie jej własnych potrzeb, dążeń czy też fascynacji jako Jedynych Właściwych, ostatecznie słusznych. Nie masz takowych? Na pewno masz, tylko o tym nie wiesz albo boisz się do tego przyznać! 

świetle biografii Plebanek jest ta niemalże obsesja wolności i zmiany interesująca tym bardziej, że warunki, w jakich się wychowała, wydają się nader przeciwne do opresyjnych; wygląda raczej na to, że zawsze mogła bez kłopotu podążać własną ścieżką i nikt nie usiłował jej zniewolić (poza zapewne - tradycyjnie - społeczeństwem, w jakim żyjemy, ale naciski tegoż, gdy pochodzi się z oferującej wolność rodziny, nie dają się, moim skromnym zdaniem, w sposób zauważalny we znaki). Pachnie to wszystko chwilami pewnego rodzaju piotrusiopanowaniem - a ja, tak jak przeciwna jestem gorąco, od uzyskania świadomości niemalże, wendy’owaniu, tak i piotrusiopanowanie nie jest czymś, na co potrafię spojrzeć z szacunkiem. I chociaż w żadnym razie nie określiłabym siebie jako symetrystkę, w tym konkretnym przypadku "znaj proporcją" nasuwa się niejako automatycznie. 

I tak, oczywiście, dotyczy to też mężczyzn; samotne wilki, otoczone nimbem tajemnicy i niezależności, potrzebujące przestrzeni, a jednocześnie przywabiania/odgadywania Kim-Naprawdę-Są powodują u mnie od wielu lat głównie ziewnięcie i wywracanie oczami: vide kłamliwy kongijski kochanek w „Bokserce” (choć i jego rywal wywoływał we mnie negatywną reakcję; jak można by się było zainteresować zarówno jednym jak i drugim - niepojęte). Aczkolwiek przyznam, żżaden mężczyzna opisany w tej akurat książce, może poza Tatą-Bis, nie wzbudził mojej aprobaty; zwłaszcza że natychmiast nasunęły mi się znane sytuacje tzw. z życia wzięte (których tu na blogu z przyczyn oczywistych nie opiszę, bo nie moją są własnością) i jedyne co mogłam, to się żachnąć. W ogóle "Bokserka" to jedna z tych książek, w których praktycznie każda postać budzi we mnie jakiś rodzaj zniechęcenia, zniecierpliwienia albo dezaprobaty. 

Ciekawym zabiegiem literackim jest "Przystupa" (już ją kiedyś wcześniej czytałam, ale bardzo dawno) - protagonistka nietypowo milcząca, z zapadłej wsi, intelektualnie zdaje sięże poniżej średniej (za to z  zaskakującym, nagłym talentem językowym) i kolejne rodziny, w których pracuje jako służąca; rodziny tak paskudne, że po prostu przerysowane; momentami jakby wzięte z Gombrowicza. Swoją drogą, Plebanek nie przepada też chyba za bardzo za innymi Polakami; zarówno w "Bokserce" jak i "Przystupie", sportetowani są (-śmy) wręcz karykaturalnie. I tak, ja wiem, niektóre jednostki starej, polonijnej emigracji potrafią przyprawić o ból zębów, ale przecież ilu ludzi, tyle zachowań; nie ma tutaj jednej sztancy. Ale wiem też, z obserwacji wieloletnich, że polska pogarda do Polaka na obczyźnie, czy to w wykonaniu emigranta czy turysty, ma się zaskakująco dobrze (z kogo się śmiejecie?...) Nie podzielam; uważam bowiem, że liczba chamów i idiotów we wszystkich społeczeństwach jest zbliżona i Polska nie jest pod tym względem ani lepsza ani gorsza. 

PS Za Gerdą nie przepadam, tak jak i Plebanek - wyprawa na koniec świata, żeby uratować mężczyznę z rąk innej kobiety, yyyy, serio, panie Andersen? Ale i, w przeciwieństwie do zafascynowanej nią Plebanek -  nie lubię też córki Rozbójniczki: za okrucieństwo wobec rena. I tak, okrucieństwo wyklucza dla mnie bycie „cool” - i zdaje sięże tutaj się najbardziej z Plebanek różnimy.

PPS Żeby nie było, że tylko się czepiam - świetny jest rozdział o powieści Jadwigi Żylińskiej "Kapłanki, Amazonki, czarownice" oraz o "Tysiąc drzewek pomarańczowych" i o Dagny - a przynajmniej nie przychodzą mi na myśl żadne zgrzyty tam zawarte.  


"Noelka", "Nutria i Nerwus", "Dziecko piątku", "Córka Robrojka", "Kalamburka", "Tygrys i Róża" M/ Musierowicz

Jako odtrutkę na wiadomości z kraju i ze świata, a także na to, co obecnie czytam na Kindle'u (geopolityka), sięgnęłam po moje comfort books papierowe, czyli Musierowicz. Przyznam, że wolę książki, które napisała przed "Kalamburką", aczkolwiek czasami wracam i do tych nowszych, mimo zawartych w nich pewnych irytujących elementów. Tym razem sięgnęłam po kilka książek z tej pierwszej grupy. "Noelka" - główną bohaterką jest rozpuszczona nastoletnia jedynaczka Elka i - używając jej perypetii jako pretekstu - pisze Musierowicz ładną rzecz dla nastolatek: o egoizmie, dojrzewaniu i wybaczaniu. "Nutria i Nerwus" - trzecia spośród sióstr Borejko (znanych np. z "Kwiatu kalafiora" i "Idy sierpniowej"), obecnie dwudziestoparoletnia, zerwawszy związek ze swoim prawie-że-narzeczonym, ponosi (na skutek nielojalnych działań własnej siostrzenicy) konsekwencje tegoż w sposób zgoła nieoczekiwany. W efekcie mamy powieść o relacjach rodzeństw. "Dziecko piątku" - dalsze losy Aurelii z "Opium w rosole": o wychodzeniu z żałoby i odbudowywaniu więzi. "Córka Robrojka" - rzeczony Robrojek pojawiał się jako postać drugoplanowa w "Kwiecie kalafiora" i hm, półtoraplanowa w "Kłamczusze"; tu dalsze jego losy, a przede wszystkim losy jego córki: o tym, że najważniejsze jest niewidoczne dla oczu; miłości ojcowskiej; słabości i sile. "Tygrys i Róża" - córki Gabrysi z "Kwiatu Kalafiora", owoce nieudanego pierwszego małżeństwa matki; fabuła to nastoletni bunt i poszukiwania ojca w wydaniu młodszej z nich. I "Kalamburka" - losy matki sióstr Borejko, cofamy się od czasów obecnych aż po te sprzed drugiej wojny światowej. Lubię, w jaki sposób Musierowicz wplata tu istotne wydarzenia historyczne.

Zdaję sobie sprawęże książki Musierowicz z pewnych perspektyw się zestarzały; dziś dla nastolatków pisze się inaczej i porusza inne problemy - bo też i świat wygląda inaczej niż kiedyś. Ja jednak, będąc w wieku młodszej córki pani M., jestem dokładnie tym targetem, do którego ongiś swoje książki kierowała (zresztą zanim sięgnęłam po "Jeżycjadę", jako malutkie dziecko miałam jej książeczki z serii "Poczytaj mi, mamo", a później "Światełko" - otrzymane po ukończeniu pierwszej klasy podstawówki jako nagrodę za świadectwo z paskiem. Swoją drogą, czy dziś daje się jeszcze książki jako nagrodę za wyniki w nauce? Ja to uwielbiałam; i mam nawet wszystkie te książki do dziś, nawet tutaj, w Szwajcarii - przywiozłam tu cały swój księgozbiór). Darzę je więc ogromnym sentymentem - przenoszą mnie w bezpieczny, beztroski świat dzieciństwa i nastolęctwa.          




(wakacje 2013, mój pierwszy Kindle)


Komentarze

Popularne posty