Czytanie 2025 porcja kolejna - 130/n
Na czerwono to, co na pewno trzeba; pomarańczowo - to, co dostarczy bardzo dobrej rozrywki; kursywą to, co omijać:
"Zapadły pałac - Trupia główka t. 1" M. Kisiel - oto mamy grupę nastolatków, którym - z różnych powodów - nie udało się dostać do żadnego liceum. Pojawia się ogłoszenie reklamujące szkołę, oferującą późną rekrutację: jednak miejsc jest tylko siedem, toteż chętni mają zgłosić się na kilkudniowy obóz, podczas którego zostaną wybrani najlepsi kandydaci. Na obóz dociera trzynaścioro potencjalnych uczniów - po czym okazuje się, że miejscu, w którym się znaleźli, daleko jest do zwyczajności, blisko zaś do grozy i mroku...
Bez wątpienia to najlepsza książka Kisiel, jaką czytałam! Poczułam się, jakbym znowu miała te 8, 10, 12 lat, gdy żarłocznie i z nieprzytomnym zachwytem zaczynałam dopiero odkrywać fantastykę, science-fiction i horror. Duży wzrusz za te emocje - czuje się, że czytałyśmy z Kisiel te same książki i oglądałyśmy te same filmy (nic zresztą dziwnego, jesteśmy w podobnym wieku). Przefiltrowane przez lata i doświadczenie, zaowocowało właśnie tym, co teraz napisała. Jest to tom pierwszy - nie mogę się doczekać kolejnego!
"Matka Polka sika w krzakach" M. Pastuszko - przygnębiająca lektura, głównie o rzeczywistości bycia niezmotoryzowaną matką małego dziecka w Polsce, choć zahacza też o po prostu bycie kobietą lub osobą niepełnosprawną w Polsce. Mimo że małym dzieckiem opiekowałam się w moim życiu tylko przez kilka dni (trochę o tym było tutaj) i to nie w Polsce, a w Irlandii, ale nawet tych parę dni zdążyło mi już uświadomić chociażby kłopot przemieszczania się z wózkiem po mieście. Pastuszko bardzo konkretnie naświetla wszystkie problemy, choć nie ukrywam, że w trakcie lektury tłukło mi się po głowie pytanie, dlaczego nie zdecydowała się jednak nabyć samochodu? Oczywiście nie rozwiązałoby to problemów przedstawionych w książce jako takich ani nawet nie rozwiązałoby wszystkich problemów dla niej samej, acz trochę by jej to życie ułatwiło, a z tego co zrozumiałam, byłoby ją stać. Ale rozumiem też, że chodziło o idée fixe. Pomysł szczytny i książka niewątpliwie potrzebna; oby zainspirowała jakieś zmiany...
"Josie Quinn 10 - Bez tchu" L. Regan - czyli kolejny, dziesiąty już kryminał z serii o Josie Quinn. Jak zwykle doskonała lektura rozrywkowa - przeczytać, rozerwać się, zapomnieć - i jak zwykle czekam na więcej.
"Jutro, jutro i znów jutro" G. Zevin - bardzo dobra i realistyczna powieść o długoletniej przyjaźni, dziejąca się na początku obecnego wieku w środowisku nerdów: a konkretnie kreatorek i kreatorów gier. Świetnie oddana atmosfera tamtych lat; zarówno dobre, jak i złe aspekty (np. szowinizm). Aż mi się nostalgicznie zrobiło (a to u mnie rzadkość!) Zdecydowanie warto.
"James" P. Perett - czyli "Przygody Hucka" opowiedziane z perspektywy niewolnika Jima. Rozumiem doskonale, dlaczego Perett chciał to zrobić; jednak nierealistyczność pomysłu językowego mocno mi zgrzyta. Absolutnie nie neguję faktu, że wśród niewolników było niewątpliwie wiele osób inteligentnych - ale wychowanie w konkretnym środowisku (niewola, ciężka praca) i brak edukacji czynią perettowy pomysł "dwujęzyczności" niemożliwym.
Popieram natomiast bardzo ujmowanie przez niego pewnych rzeczy wprost - np. nazywanie gwałtu gwałtem (przed czym, co być może zauważyliście, gwałtownie wzbraniają się np. media - zawsze jest mowa o "wykorzystaniu seksualnym" czy innych eufemizmach) i ogólnie pokazywanie na przykładach praktycznych, na czym polega władza absolutna jednego człowieka nad drugim. Warto przeczytać.
"Zaginiona dziewczyna" S. St.James - thriller z wątkami nadprzyrodzonymi. Młode małżenstwo w podróży poślubnej ratuje z lasu ranną autostopowiczkę - dziewczyna umiera, oni zaś zostają oskarżeni o morderstwo, starają się więc rozwikłać sprawę własnym sumptem. Można ewentualnie np. na urlop, acz osobiście czułam się zniechęcona ww. wątkiem nadprzyrodzonym (nie lubię).
"Enola Holmes - Sprawa zaginionego markiza, Sprawa leworęcznej lady, Sprawa złowieszczych bukietów, Sprawa osobliwego wachlarza, Sprawa szyfru na krynolinie" N. Springer - czyli pierwszych 5 tomów bardzo przyjemnych kryminałów młodzieżowych: doskonałych, jeśli potrzebujecie czegoś bardzo lekkiego, a niegłupiego (postać głównej bohaterki oraz wszelkie wtrącenia feministyczne na duży plus! podobnie jak nakreślanie realiów - niby mimochodem, a wychodzi interesująco). Z tego co widziałam, jest jeszcze kilka tomów; sięgnę. (Czytałam jakieś Enole już wcześniej, ale teraz zrobiłam sobie powtórkę, jadąc po kolei od pierwszego tomu).
"Blackout" M. Elsberg - thriller: o ataku na europejską infrastrukturę elektryczną. Wciągające i niepokojąco realistyczne; a przy okazji edukacyjne. Polecam.
"Impreza sąsiedzka" S. E. Lynes - kryminał. Dwuletnie dziecko znika z wózka, śledztwo nic nie wnosi. Rok później zrozpaczona matka przypadkiem pozyskuje nowe informacje odnośnie dnia, w którym dziecko zniknęło... Dobrze nakreślone postacie (może z wyjątkiem Bogatej Sąsiadki) oraz niestety prawdopodobny rozwój wydarzeń. Nie udało mi się odgadnąć zakończenia.
"Gdy opadnie kurz. Czego praca przy katastrofach nauczyła mnie o życiu" J. H. R. A. Jensen - przejmująca i świetnie napisana książka dokładnie o tym, co w tytule: jak wygląda rzeczywistość post-katastroficzna (huragany, trzęsienia ziemi, tsunami, zamachy bombowe, katastrofy lotnicze) z punktu widzenia organizacji, które mają przywrócić ład i porządek, zidentyfikować zwłoki, poinformować rodziny ofiar, itd. Oczywiście nic nie jest tu proste i błahe, występują wszelkie możliwe komplikacje z politycznymi i chaotycznymi na czele, wszystko trwa bardzo długo, a czasem po prostu się nie udaje. Wspólnym mianownikiem są wyłącznie cierpienia osób, które pozostały przy życiu, podczas gdy ich bliscy zginęli. Jensen działa w branży od bardzo wielu lat, pomagał przy najważniejszych i najpoważniejszych wydarzeniach, łącznie z 11 września. Jest też polski akcent - wspomina w książce o katastrofie lotniczej w Smoleńsku. Zdecydowanie warto przeczytać - choćby po to, by zrozumieć, jak istotne są pewne proste przygotowania za życia, gdy wszystko jeszcze jest w porządku. Znam wiele osób, które zabobonnie wręcz boją się spisać testament czy zawrzeć ubezpieczenie na życie. Lęk jednak przed niczym nas nie uchroni, natomiast my możemy potencjalnie uchronić straumatyzowanych bliskich przed borykaniem się lub choć zminimalizować dla nich problemy z urzędami, sprawami finansowymi, itp.
"Ludzie na drzewach" H. Yanagihara - książka bardzo pieczołowicie i w przekonujący sposób udająca literaturę faktu. (Auto)biografia naukowca, biorącego udział w wyprawie na maleńkie wyspy Oceanii, gdzie ponoć żyje nader długowieczne ludzkie plemię. Bardzo to jest vonnegutowe zarówno w sposobie narracji, jak i wydarzeniach; jestem przekonana, że autorka się w V. zaczytywała. Książka zawiera drastyczne sceny z udziałem dzieci i zwierząt: czujcie się ostrzeżeni. Oczywiście wszystko jest (jak i u Vonneguta) szalenie przygnębiające; najbardziej dlatego, że tak bardzo prawdopodobne.
"Domniemanie winy" M. Clark - szczypta romansu z przewagą kryminału. Młoda prokuratorka z LA i dwa śledztwa: jedno oficjalne, drugie nie (w walce o sprawiedliwość). Dużo szczegółowych opisów stylizacji odzieżowych, co mnie rozbawiło; trochę mam wrażenie, że autorka sama nie wiedziała, chce-li napisać romans, czy też kryminał i zdecydowała się nieco połączyć obydwa światy. Można, nie trzeba.
"Opiekunka" S. Browne - w miarę szczęśliwe (acz z traumą w przeszłości) i dość młode małżeństwo przygarnia młodziutką, seksowną, niewinną sąsiadkę w potrzebie: jako opiekunkę do dziecka. Tymczasem sąsiadka, co oczywiste, ma bardzo konkretny plan i bezwględnie dąży do jego realizacji. Pomijając absolutną niewiarygodność początku (naprawdę ktoś zatrudniłby całkowicie obcą osobę jako opiekunkę do własnych dzieci, bez sprawdzania jakichkolwiek referencji i dokumentów, a do tego zaoferowałby jej dach nad głową we własnym domu?), psychologiczne rozwinięcie sytuacji jest opisane całkiem dobrze (znowu: pomijając takie detale, jak ufanie bardziej osobie obcej niż własnej/mu współmałżonce/kowi). Zakończenia nie zdradzę, acz jest przewidywalne (może poza ostatnią sceną). Można, nie trzeba.
"Wąż z Essex" S. Perry - podczas czytania wydawało mi się, że już to chyba kiedyś czytałam (i faktycznie, przeszukiwanie bloga to potwierdziło). Czasy wiktoriańskie; bogata i relatywnie młoda wdowa z zacięciem naukowym oraz dysponujący podobnym zacięciem - ale i silną wiarą - relatywnie młody pastor z rodziną. W tle szukanie potwora, co do którego prości ludzi przekonani są, że istnieje. Można, na przykład dla opisu chorowania na gruźlicę, ale jeśli tego nie przeczytacie, to też nic się nie stanie.
"Miłość w stylu retro" S. Kinsella - o ile lubię inne książki Kinselli (to moja guilty pleasure, szczególnie seria o Zakupoholiczce!), bo są bardzo lekkie i idealne np. na urlop albo odstresowanie się po czymś, o tyle ta... jest zdecydowanie zbyt już niemądra. Oto mamy główną bohaterkę, nawiedzaną przez ducha ciotecznej babki (wywracanie oczami do kwadratu), która ma temuż duchowi pomóc odzyskać straconą biżuterię (wywracanie oczami do sześcianu), przy czym oczywiście będzie happy end nad happy endy (wywracanie oczami do tesseraktu). Darujcie sobie.
"Pies i klecha" J. Urbaniak, Ł. Orbitowski - jak w tytule, czyli innymi słowy: milicjant i duchowny, sprawy kryminalno-nadprzyrodzone, w tle schyłek PRL-u i początek lat 90. Można, jeśli kogoś nie razi szowinizm i typowo dziaderski humor. Ja zdecydowanie wolę Orbitowskiego w pojedynkę.
"Braciszek" C. Dupont-Monod - małżeństwu z dwójką zdrowych dzieci rodzi się trzecie: upośledzone w sposób praktycznie uniemożliwiający jakikolwiek kontakt ze światem. To, oczywiście, ma konkretny wpływ na dwójkę starszych dzieci, a nawet na czwarte, urodzone dużo później - i o tym jest ta książka: perspektywie rodzeństwa Braciszka. Jeśli zaznało się podobnej traumy, być może komuś ta książka w jakiś sposób pomoże. Z mojej perspektywy - można sobie darować.
"Patolodzy. Panie doktorze, czy to rak?" P. Łopatniuk - czyli popnaukowy opis najrozmaitszych patologii ludzkiego ciała, ze szczególnym uwzględnieniem tych płodowych. Swoją drogą, miałam w tym roku okazję zwiedzić muzeum akademii medycznej w Amsterdamie. Mają tam m.in. sporą kolekcję nieudanych płodów - dobitnie pokazującą, JAK właściwie wygląda ciąża, która rozwinęła się w niewłaściwym kierunku. Przyznam, że doświadczenie było dość wstrząsające; i obowiązkowo wysłałabym tam wszystkich przeciwników aborcji. Książka natomiast jako taka jest dość interesująca i zdecydowanie można.
"Śmierć przy myciu zębów. Chemia dla zabieganych" M. T. Nguyen-Kim - chemia w wersji odrobinę pop, a przynajmniej w tym kierunku autorka starała się pójść. Wyznam szczerze, że chemia nigdy mnie nie pasjonowała i najwyraźniej tak pozostało, bo przez książkę ledwo przebrnęłam; czytałam ją zresztą na raty, wracając po długich przerwach - co bardzo rzadko mi się zdarza, zazwyczaj bowiem albo połykam całość naraz (krótsze) albo wracam konsekwentnie przez parę dni (dłuższe/mniej czasu na czytanie).
"Cena ciała" M. Weiss - blog prostytutki, stylizacja na literaturę (ekhm) faktu. Wszystko, co musicie wiedzieć o tej książce to to, że już po paru tygodniach kompletnie nie pamiętałam, że ją przeczytałam i musiałam przekartkować, zeby sobie przypomnieć, o czym w ogóle to jest. Można sobie darować.
"Zdarzyło się naprawdę. Opowieści reporterskie" K. Błaszczyk, H. Bogoryja-Zakrzewska - interesujące (choć oczywiście przygnębiające) reportaże na temat tzw. przypadków (nie)wiarygodnych zwykłego człowieka, a także powrót po latach do bohaterów, by sprawdzić, jak dalej potoczyło się ich życie. Jak najbardziej można.
"Zliczyć cuda" N. Sparks - jak zwykle u Sparksa, lekko i przyjemnie, czyli jedna z tych książek, które zupełnie nie zostają w pamięci, ale pozwalają się zrelaksować. Jedno z moich standardowych nazwisk pisarskich na święta czy urlop. Tym razem mamy weterana bez korzeni, usiłującego wyjaśnić rodzinną tajemnicę; starszego człowieka, który przeżył straszliwą tragedię oraz samotną matkę-lekarkę (mamy też próbkę, oprócz niewłaściwego, także tego należytego stosunku do zwierząt). Jak najbardziej polecam w ramach relaksu.
"Zwierzęta, ludzie, bogowie" A. F. Ossendowski - Ossendowski to przedwojenny profesor, odkrywca, podróżnik i zagorzały antykomunista. Książka to jego pamiętnik/dziennik, niebywale interesujący, choć chwilami wręcz niewiarygodny (oraz prezentujący bardzo, ale to bardzo bolesny stosunek do zwierząt). Próbując uciec przed komunistami, Ossendowski podróżuje przez Syberię i Azję Centralną, dokumentując świat (wierzenia, tradycje, przyrodę), który oczywiście w nadchodzących latach został kompletnie i bezlitośnie zniszczony. (Niejednokrotnie w trakcie lektury sięgałam po Wikipedię, sprawdzając, co właściwie dziś jest tam, gdzie kiedyś było to, co opisuje autor). Nie daje się uciec od pytań, co byłoby dziś, jak odmiennie wyglądałby świat (dosłownie odmiennie, włącznie z naturą), gdyby nie rewolucja bolszewicka.
"Zbójecka narzeczona" M. Atwood - trzy przyjaciółki spotykają się na pogrzebie kobiety, która najpierw wkradała się w ich łaski, by potem bezwzględnie zniszczyć ich ówczesne życia. Nie jest im dane odczuwać ulgi zbyt długo, gdyż okazuje się, że pogrzeb był sfingowany... a Zenia żyje i planuje wielki powrót. Książka jest świetna (już ją zresztą kiedyś czytałam, ale bardzo dawno temu i postanowiłam odświeżyć) - nikt tak dobrze jak Atwood nie portretuje relacji międzykobiecych (i międzydziewczęcych). Precyzyjnie pokazuje bezradność w obliczu skutecznej manipulacji - która z nas nigdy tego w jakiś sposób, czy to w drobiazgach czy w kwestiach istotnych, nie doświadczyła ze strony innej dziewczyny/kobiety? Oczywiście, miałkość i naiwność postaci męskich budzi irytację, ale nie da się ukryć, tacy mężczyźni też istnieją - i jest ich całkiem wielu. Irytację budzi też stosunek trzech przyjaciółek do tychże mężczyzn - można by powiedzieć, że Zenia wręcz wyświadczała im przysługę, prezentując bezwartościowość wybranka; co nie zmienia faktu, że bynajmniej nie robiła tego z dobroci serca i nawet mimo że oczywiste jest, że robiła to, co robiła, będąc osobą głęboko zaburzoną, raczej trudno jej współczuć. Jest archetypem niszczycielki.
"Gdy powrócą kanarki" L. Barrow - kolejna książka, o której zapomina się w pięć minut po przeczytaniu. Trzy siostry (i zaginiona czwarta) oraz babcia; w tle współczesne USA. Trudne relacje i rodzinne tajemnice; trochę kryminał, a trochę obyczajówka. Doskonale przeciętne, można sobie darować.
"Maria i Magdalena" t. 1 i 2. M. Samozwaniec - już kiedyś to czytałam, nawet parę razy; raz na jakiś czas kusi mnie, żeby wrócić. Może to ta atmosfera dwudziestolecia, może to ich podróże; może chodzi po prostu o świat, który tak bardzo przestał istnieć - nie wiem, ale przyciąga i wracam. Zdaję sobie sprawę, że Madzia nieco (lub nieco bardziej) koloryzowała; że relacje między siostrami, wbrew deklarowanej miłości, to była raczej love-hate relationship; że ogólnie sporo było w tamtej rodzinie zachowań patologicznych... ale jednak coś jest w tej książce, coś takiego, że raz na jakiś czas wracam. Nie mam tego z żadnymi innymi jej książkami; wprost przeciwnie, część znajduję nieczytalnymi. Te dwa tomy jednak polecam.
na lotnisku zuryskim
Komentarze
Prześlij komentarz