Obrazki.

Czekam na przystanku na autobus. Podjeżdża wcześniej, jak zwykle - kierowca gdzieś jeszcze idzie, a pasażerowie mogą zaczekać w środku, żeby nie marznąć. Drzwi zamykają się automatycznie za każdym wchodzącym - tak, aby osobom siedzącym w środku nie było zimno.

Idę ulicą. Mężczyzna idący przede mną pali - podobnie jak chyba większość Szwajcarów. Czując smród papierosowego dymu, z irytacją po raz setny myślę o tym, jak do dobrego człowiek szybko się przyzwyczaja i jak bardzo brakuje mi zakazu palenia na przystankach czy dworcach. [11.02.2018 - obecnie obowiązuje zakaz palenia m.in. w halach dworcowych. Pali ok. 25% Szwajcarów - do roku 2011 liczba palaczy sukcesywnie malała, a od 2011 roku jest mniej lub bardziej stała]

Czekam na peronie na pociąg. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu (jedyny taki przypadek w ciągu paru tygodni) przez megafon informują, że pociąg jest opóźniony dwadzieścia minut.
- Zwanzig Minuten?! - powtarza stojący obok chłopak z taką grozą w głosie, jakby właśnie mu powiedziano, że opóźnienie pociągu wynosi trzy godziny (i "może ulec zmianie...", nieprawdaż - to znaczy wydłużyć się jeszcze bardziej, bo przecież nie skrócić; nigdy się nie skraca). Oczywiście wszyscy spieszący się do pracy nie muszą się martwić, bo spóźniającym się pociągiem jest dalekobieżny, a za trzy minuty będzie kolejny podmiejski - czy jakikolwiek inny, bowiem posiadając bilet miesięczny na dany region kraju, jechać można jakimkolwiek pociągiem, jaki nadjedzie.

Tłumaczę kolegom z pracy, że chciałabym skrócić sobie lunch - z przewidzianych pięćdziesięciu minut do dwudziestu, tak żeby móc wyjść z pracy te pół godziny wcześniej. W odpowiedzi słyszę, że ustawa przewiduje, że lunch w żadnym razie nie może być krótszy niż pół godziny. Tłumaczę, że przecież nikt postronny nie musi wiedzieć, że skracam sobie lunch. W odpowiedzi słyszę, że przecież ustawa mówi, że pół godziny. Próbuję powiedzieć coś o uszczęśliwianiu na siłę, ale rezygnuję, widząc nierozumiejące spojrzenia. [11.02.2018 - to na szczęście zależy od firmy; w mojej ostatniej mój piętnastominutowy lunch nie spotkał się z żadnym protestem ani zdziwieniem]

Wracam pierwszego grudnia z pracy do domu. Blok wita mnie świątecznymi dekoracjami. Dekoracje te wiszą też... w windzie. Nie powinno mnie to właściwie dziwić, biorąc pod uwagę, że bardzo popularne jest tutaj dekorowanie drzwi w bloku czy przydomowych ogródków. Nikt tych dekoracji nie niszczy. Ani nie kradnie. [11.02.2018 - oj, czasem kradzieże się niestety zdarzają, ale rzeczywiście bardzo rzadko]

Od 12 grudnia w całej Europie obowiązuje nowy rozkład jazdy pociągów. Na dworcu o fakcie tym przypomina przechodniom gigantyczny transparent. Prócz tego ze skrzynki pocztowej już pod koniec listopada wyciągnęliśmy nowy (w formacie kieszonkowym) rozkład pociągów/tramwajów/autobusów na cały kanton.

Wchodzimy do cukierni Spruengliego na dworcowym pasażu. Zachwycam się jednym z bożonarodzeniowych pierniczków, biorę go do ręki, by sprawdzić cenę przyklejoną na folii (5 CHF), potem odkładam na miejsce, komentując jednocześnie z zachwytem pozostałe ciastka. Sprzedawczyni wychyla się zza lady i sprawdza, czy aby na pewno pierniczek został odłożony na miejsce, a nie do mojej kieszeni. Nie wiem, czy z tego powodu, że usłyszała język polski (który zapewne wzięła za rosyjski), czy też z tego powodu, że wyglądamy ubogo/nie dość elegancko jak na tutejsze standardy (buty, kurtki). To pierwszy raz, odkąd tu jesteśmy, że coś takiego się dzieje; niemniej niemiłe uczucie pozostaje. [11.02.2018 - taka sytuacja w ciągu minionych sześciu lat zdarzyła mi się bodaj jeszcze tylko raz - w pewnym sklepie z ubraniami, gdy rozmawiałam z moją mamą po polsku; więcej tam po prostu nie poszłam]

Jako że koleżanka z pracy się rozchorowała, zdaję sobie sprawę, że nie znam procedury postępowania w razie choroby, toteż pytam kolegów co i jak. Otóż: zwolnienie lekarskie przynieść trzeba, gdy choroba trwa dłużej niż 3 dni. [11.02.2018 - w wielu firmach jest to 5 dni] Każdy dzień chorobowego to 100% pensji. Koledzy robią wielkie oczy, gdy wyjaśniam, że w Polsce to 70-80% (zależnie od pracodawcy).

Idziemy nastawić pranie. Nastawiam pranie, zamykam pralkę, idziemy włożyć kartę do czytnika, sterującego dostawą prądu do pralki. Wkładamy - a czytnik wciąż mruga jednostajną informacją "włóż kartę". Ani chybi coś się zepsuło - a tymczasem ja zatrzasnęłam już drzwiczki pralki i jak je teraz otworzyć bez prądu?! Wściekła na głupi szwajcarski system prania jadę windą na ostatnie piętro, do gospodarza domu, może jakoś pomoże. Dzwonię raz i drugi; najwyraźniej nikogo nie ma w domu. Wracam na dół, przywalam pięścią w czytnik, próbuję go otworzyć, sprawdzamy kartę w pozostałych czytnikach (działa) - gapię się na czytniki w bezsilnej frustracji, po czym zauważam, że na tym niedziałającym jest wciśnięty przycisk zatwierdzania minut. Gdy tylko go wydłubuję, karta rzecz jasna zaczyna działać. (Ale co się sfrustrowałam, to moje).

Mieszkam w miejscowości, w której zatrzymują się wszystkie pociągi ze stolicy kantonu, tak więc wracając z pracy nigdy nie muszę czekać na pociąg dłużej niż trzynaście minut; niezależnie, o której wpadam na peron. (Te trzynaście minut czekałam wówczas, gdy przybyłam jakieś dwadzieścia sekund za późno). Na dworcu w stolicy kantonu pociągi są zawsze podstawiane sporo wcześniej, więc nie trzeba czekać na zimnie i wietrze. Co prawda, nawet gdyby nie były, to i tak istnienie na peronie zamykanych poczekalni eliminuje problem. Ja, pierwszy zmarzlak przystankowy Rzeczypospolitej, nie zmarzłam tu jeszcze ani razu.

Komentarze

Popularne posty