Takie tam, czyli mój własny kawałek żółtego sera.

Wrażenia ogólne z pierwszych trzech tygodni (i rozpoczętego czwartego) pobytu w Szwajcarii. Bez jakiegoś większego ładu i składu; ot, w takiej kolejności, w jakiej mi przyszło do głowy.

Jedzenie. W stosunku do zarobków - porównywalnie lub taniej niż w Polsce (z wyjątkiem mięsa, o czym szerzej za chwilę); aczkolwiek Szwajcarzy i tak narzekają, że drogo, jako że Niemcy czy Francuzi mają taniej. Jakość - nieporównywalna. Mnóstwo produktów z upraw ekologicznych, pomijalnie droższych od tych "normalnych"; oczywiście ogromny wybór serów żółtych i pleśniowych. Mnóstwo różnorakich słodyczy, w tym czekolada Lindta za 2-3 CHF. Bardzo tanie i smaczne owoce i warzywa - chyba jeszcze nigdy w życiu nie jadłam ich w takiej ilości. Innymi słowy, nawet osobę kwalifikującą się do podlegania pod opiekę ichniego MOPS-u (tzn. dochody ~1700 CHF lub mniej...) stać na to, żeby porządnie, zdrowo i do syta zjeść. Drogie jest jedynie mięso (w popularnej sieci spożywczaków za 600 g zapłaciliśmy 16 CHF!), ale ten problem rozwiązują zakupy w Niemczech. Większość spośród mieszkających tu Szwajcarów zupełnie niepatriotycznie robi zakupy właśnie za granicą - niemiecką lub francuską - bo blisko, a dużo taniej. Jako że w Niemczech VAT na większość produktów to ok. 20%, a w Szwajcarii 8% (tak... kiedy spojrzy się na paragon z zakupów, podatek od jedzenia to znikoma, groszowa - a właściwie rappenowa - sprawa), można rzecz jasna ten podatek odzyskać, z czego Szwajcarzy skwapliwie korzystają (a jako że mam już wszelkie niezbędne papiery, będę mogła korzystać i ja!). Cała procedura polega na pobraniu formularza w sklepie niemieckim, następnie - po dokonaniu zakupów, a przed przekroczeniem granicy - okazania tegoż (wraz z rachunkiem za zakupy) w małej budce, gdzie siedzą celnicy, którzy przystawiają stosowną pieczątkę. Zwrot pieniędzy otrzymać można w momencie powrotu do sklepu, np. z okazji następnych zakupów.

Komunikacja miejska. Bilet tygodniowy dla osoby dorosłej (zniżki wyłącznie dla dzieciaków, nie dla studentów) to koszt 38 CHF; można nabyć także miesięczne (70 CHF) i roczne (700 CHF). Jak widać, na im dłuższy okres kupuje się bilet, tym więcej się oszczędza. Bilet upoważnia do: przejazdu dowolnym autobusem, tramwajem oraz pociągiem w całym naszym mieście, a także w całym okręgu (co oznacza mniej więcej cały kanton, czyli - przekładając na polski - województwo). Jeśli pociąg TGV staje na stacji A i stacji B, a obydwie te stacje znajdują się w obrębie okręgu - nie ma sprawy, jedziesz, nic nie dopłacasz. Moi znajomi Szwajcarzy mówią, że drogo i kręcą nosem, że bilet nie obowiązuje na statki ("bo w innym mieście mają też na statki"). O jakości pociągów się nie wypowiem, bo jeszcze nie korzystałam. Co do komunikacji miejskiej - autobusy bez wyjątku wszystkie nowe, tramwaje za to stare (tj. po renowacji), niemniej mało hałaśliwe; nie wiem, jak oni to tu zrobili. Jeśli chodzi o częstotliwość kursowania - wychodząc z domu na oślep, nie sprawdzając rozkładu, nigdy nie czekałam na autobus czy tramwaj dłużej niż 4 minuty. Nawet w dni świąteczne. Co może dowodzić, że mam niebywałe szczęście (i rujnuje zarazem piękną teorię, jaką wykładał był dr K.) albo też tego, że komunikacja miejska kursuje należycie często - interpretacja dowolna ;-) Tramwaje czasami się spóźniają - minutę, nie więcej. Wszędzie na przystankach są wyświetlacze informujące o czasie przyjazdu; takie, jak pojawiły się swego czasu gdzieniegdzie w Gdańsku i przez parę miesięcy bardzo fajnie funkcjonowały - do momentu, aż przestały (bo miały za zadanie pobierać dane o lokalizacji pojazdów z GPS-ów, a potem ponoć ZKM/ZTM dostało rachunek za net...

Samochód. Posiadanie samochodu w Szwajcarii, zwłaszcza jeśli jest się cudzoziemcem, jest sprawą trudną i/lub drogą. Generalnie rzecz biorąc, robi się wszystko, aby zachęcić ludzi do korzystania z komunikacji miejskiej. W ramach wszystkiego, stworzono trzy rodzaje stref parkowania. Strefa żółta - miejsca zarezerwowane (innymi słowy: człowieku, lepiej tam nie stawaj). Strefa niebieska - gdzie wolno parkować przez godzinę [11.02.2018 - to akurat nieprawda: dozwolony maksymalny czas parkowania jest natomiast napisany na parkomacie], jednocześnie zaś należy posiadać specyficzny papierowy zegar, umiejscowiony za przednią szybą. Na tymże zegarze ustawia się godzinę wedle odpowiednich reguł: jest to kolejne wpół do, tzn. jeśli przyjeżdżasz o 13.15, to ustawiasz na 13.30 i musisz zmyć się o 14.30. W strefie niebieskiej można parkować także - najczęściej - między 18 a 9 (czyli o godzinie 9 należy zabrać samochód, zanim zjawi się straż miejska lub policja). Wreszcie - strefa biała. Miejsca bezpłatne, o ile nie zaznaczono inaczej (tzn. o ile w pobliżu nie znajduje się parkomat albo znak zmieniający reguły). Jak można się domyślić, miejsca "białe" bez parkomatów i ograniczeń są cholernie trudne do znalezienia i zazwyczaj konkuruje się o nie z Niemcami i Francuzami. My mieliśmy szczęście, bo w pobliżu naszego pierwszego mieszkania odkryliśmy ulicę, gdzie zazwyczaj można było dorwać białe miejsce... a co, jeśli się szczęścia nie ma? Oczywiście można trzymać samochód na parkingu z parkomatem (zależnie od lokalizacji - od 1 do kilku CHF na godzinę, więc no, łatwo policzyć). Można też wykupić miejsce na Parkingu Dostępnym Dla Wszystkich, Niezależnie, Czy Jesteś Cudzoziemcem Czy Też Nie. Miejsce takie kosztuje ok. 200 CHF miesięcznie. Jednakowoż my jesteśmy uparci i wolelibyśmy jakąś inną opcję, bez grania z Niemcami i Francuzami w komórki do wynajęcia czy sponsorowania parkingowych. Co wtedy? Otóż wszystko jest łatwe i proste, jeśli jesteśmy zameldowani na terenie Szwajcarii. Wówczas kupuje się kartę parkingową (których to rodzajów kart jest od groma; np. karta dla pana/pani Złotej Rączki, ażeby mógł/mogła zaparkować sobie legalnie w dowolnym miejscu, gdy jedzie przetykać zlew) za ~40 CHF miesięcznie. (A właściwie dostaje się ją do rączki, z informacją, że rachunek przyślą później, pocztą). A jeśli meldunku się nie posiada? Cóż, wtedy można płakać, błagać i grozić samobójstwem, wszyscy są bardzo mili, ale nieustępliwi - karty się nie dostanie. Nie i już. Są papiery, jest karta. Nie ma rączek, nie ma ciasteczek. Proste. BTW, 99,99% miejsc parkingowych [11.02.2018 - na ulicy] w Szwajcarii to okazja do przećwiczenia parkowania równoległego. Jeśli ktoś lubi, to fajnie; ja zawsze wolałam prostopadłe i skośne.

Drogi i korki. Krótko: jakość Q. Jako bonus widoki na przepaście/doliny, w i na zboczach których znajdują się wsie i miasteczka. Z autostrad (płatne, winieta kosztuje 40 CHF rocznie) jeszcze nie korzystaliśmy, bo nie było takiej potrzeby. Remonty oczywiście też są (w sporej ilości); każda mała dziurka w nawierzchni jest obficie oznakowywana i naprawiana. Korki niestety są również: w godzinach powrotu z pracy (18-20) - coś jak Słowackiego w godzinach szczytu. W innych godzinach korków - ku naszemu zdumieniu - brak. Znajomi Szwajcarzy narzekają, że korki to okropny problem. (Kusiło mnie, żeby spytać ich, co powinni powiedzieć Niemcy, gdzie korki - i to takie, że trzeba wyłączyć silnik - tworzą się nawet na autostradzie? W Polsce nie, bo jesteśmy cwani i nie mamy autostrad). Wrażenie ogólne: czysto i spokojnie. Mnóstwo starych kamienic, okiennice jak z klocków Lego. Tuż za miastem widoki jak pocztówki maźnięte Photoshopem. Jakimś cudem mury domów nie są pobazgrolone sprayem (gdzie np. mosty czy wiadukty już tak), co ciężko mnie zastanawia - jak oni tutaj to robią, że są w stanie upilnować?... Wszędzie pełno zieleni; minimum betonu, a jeśli już muszą użyć, to starają się obsadzać drzewami/krzewami/trawą. Ekrany wygłuszające przy drogach, jak i wszelkiego rodzaju płoty, są obsadzane krzewami i bluszczem, tak, że najczęściej są prawie całkiem zasłonięte. Zieleń nie przycięta pod sznurek na sposób Niemców, ale ograniczana w sposób racjonalny - wybujała, czasami wręcz chaszczowato. Ładnie. Wszędzie ogromna ilość miejsc parkingowych dla rowerów i skuterów (przy stacji głównej ichniego PKP - kilka tysięcy miejsc), wyznaczone pasy do jazdy - na poboczu dróg - oraz mnóstwo ścieżek rowerowych. Co chwilę - mimo, że jest już jesień - widzi się ludzi na rowerach; to tutaj chyba najpopularniejszy środek transportu. Ludzie w większości spokojni, wyluzowani, uśmiechnięci - potrafią pozdrowić zupełnie obcą osobę, mijaną na spacerze. Nie spieszą się, do czego staram się przyzwyczaić, ale co bywa czasami bardzo irytujące. Zauważyłam również, że pytanie "jak długo coś potrwa", nawet jeśli zadane spokojnym, normalnym tonem, potrafi wywołać ciężką urazę (pani z urzędu emigracyjnego) czy próby uspokojenia (pani w salonie sieci komórkowej - a ja byłam zmęczona i chciałam tylko wiedzieć, ile mam jeszcze czekać w tej cholernej kolejce!... I naprawdę byłam miła i spokojna, zadając to pytanie!...)

O pracy (w tym - godzinach pracy), praniu, języku, recyklingu, kosmetykach, laptopach i godzinach otwarcia sklepów - następnym razem, kiedy znajdę siły. (Oraz pewnie powinnam dorzucić jakieś fotki do tej ściany tekstu, ale to nie dziś).

Komentarze

Popularne posty