Dużo tekstu bez obrazków, czyli jak to w przerwie na pisanie było.

Widzę, że do napisania nowej notki zbierałam się tym razem półtorej miesiąca... Wspomniany w notce poprzedniej brak netu doskwierał nam co prawda zaledwie półtorej dnia (tj. niedzielę i ten fragment poniedziałku, nim zjawił się był przemiły pan monter), natomiast w ferworze przeprowadzki, świąt i wreszcie - po rozpoczęciu pracy, nie miałam za bardzo czasu/siły na cokolwiek innego niż nadrabianie zaległości serialowych/czytanie kolejnego tomu "Gry o Tron".

Jeśli chodzi o nową pracę - póki co, jestem bardzo zadowolona. Widzę natomiast spore różnice pomiędzy moją poprzednią firmą a obecną - o czym poniżej.

Kwestia pierwsza i najważniejsza - po raz pierwszy w życiu nie czuję się niedopłacana. W poprzedniej firmie płacono mi (jak na szwajcarskie warunki) słabo - podejrzewam, że szef wykorzystał fakt, iż nie miałam wtedy pojęcia, jak kształtują się tutaj płace. W obecnej firmie zaproponowano mi więcej niż żądałam na rozmowie, a na rozmowie żądałam więcej, niż sądziłam że mi zapłacą. Jak widać, opłaca się walczyć o swoje. Narzekać w żadnym razie nie mogę - co najwyżej na podatki... w Szwajcarii bowiem im więcej się zarabia, tym wyższe podatki się płaci. Podatki, ubezpieczenia i inne Rzeczy-Odciągane-Od-Pensji kosztują mnie łącznie prawie 21% pensji - przy czym to kanton w którym mieszkamy jest tak drogi. We wszystkich sąsiednich kantonach płacilibyśmy niższe podatki. W Zurychu przy mojej pensji podatek byłby niższy o połowę! Co prawda, plusem mieszkania tutaj jest zaledwie dwadzieścia minut drogi do pracy. Coś za coś.

Przy okazji zaś interesowania się kwestiami podatkowymi, odkryłam w tym skądinąd miłym kraju obrzydliwy szowinizm. Otóż o ile osoby stanu wolnego opodatkowane są tutaj wyłącznie zależnie od wysokości pensji, o tyle po zmianie stanu cywilnego kobiety zaczynają płacić wyższe podatki niż wcześniej, mężczyźni zaś - niższe. Nie wiem, czy polityka ta ma celu zniechęcanie kobiet, a zachęcanie mężczyzn do małżeństwa, jest to w każdym razie rozwiązanie nad wyraz paskudne i cholernie niesprawiedliwe. A biorąc pod uwagę, że - z tego co słyszałam - polityka prorodzinna w kontekście ciężarnych i rodzących kobiet nie ma się tutaj najlepiej, wychodzi na to, że dla kobiet najlepiej jest żyć w wolnym związku i bezdzietnie. [11.02.2018 - to się na szczęście w międzyczasie zmieniło, stan cywilny nie ma już znaczenia]

Cóż jeszcze o firmie. Ludzie wydają się być sympatyczni (bardziej niż w poprzedniej). Firma jest nieduża liczebnie, ale szczęśliwie szefostwo nie oszczędzało na przestrzeni, w efekcie czego pokój dzielę z jednym tylko kolegą - w poprzedniej firmie zaś siedzieliśmy w pokoju najpierw w trzy osoby, potem już w pięć. W przeciwieństwie do poprzedniej firmy, tu dba się też o ciszę i spokój pracowników, którzy muszą się skupić - nie ma zatem pod bokiem jazgoczącej/wiecznie śmiejącej się obsługi klienta. Ogromnym plusem jest także i to, że - znowu: w porównaniu do poprzedniej firmy - nie ma tzw. integracji na siłę. W poprzedniej mojej firmie była bowiem ustalona jedyna słuszna godzina lunchu, wszyscy siedzieli przy jednym stole i rozmawiali. Oczywiście, można było wyjść i zjeść coś na mieście, ale na pozostawienie w spokoju, możliwość zjedzenia przy komputerze itp. nie można było liczyć (teoretycznie oczywiście tak, ale wiadomo, że alienowanie się w takich sytuacjach nie jest najlepszym pomysłem). Tutaj zarówno godziny lunchu, jak i pracy są dość elastyczne. Jest wyznaczony przedział czasowy, w którym powinnam być w firmie, ale nie jest to bardzo restrykcyjne; natomiast lunch musi trwać min. pół godziny (w poprzedniej firmie musiał trwać 50 min. + obowiązkowe przerwy na śniadanie i podwieczorek). Kiedy się na ten lunch pójdzie, jest sprawą wyboru - nikt nikogo do niczego nie zmusza ani nie namawia. Można zjeść w kuchni, można przy komputerze, można wyjść z firmy. W tej firmie bowiem, podobnie jak w ostatniej, w której pracowałam w Polsce, nikt nikogo nie gani za jedzenie przy komputerze (w poprzedniej szwajcarskiej nie można było), co bardzo mnie uszczęśliwia, jako że lubię sobie nieraz przy lunchu poczytać coś na necie.

Czas pracy. W poprzedniej firmie było to 43,3 h tygodniowo plus, jak wspomniałam, 50-min. lunch i 2 kolejne przerwy - tu to normalny 40 h tydzień pracy (plus lunche, które ja sobie minimalizuję do 30 minut, co daje mi tym samym zaledwie pół godziny w pracy ponad polską "normę"). W poprzedniej firmie szefostwo nie oferowało żadnego socjalu, tutaj co poniedziałek idziemy do restauracji, jako że poniedziałkowy lunch funduje firma. Od czasu do czasu karmieni też jesteśmy jakimiś innymi dobrymi rzeczami - dzisiaj były różne lody Magnum do wyboru. Jak można się domyślić, gorąco popieram akcję dokarmiania pracowników.

Tu mogę mieć polską klawiaturę i dopieścić sobie system wedle własnych upodobań - w poprzedniej firmie obie te rzeczy były niemożliwe. 

Mieszkanie... wszystko byłoby dobrze, gdyby nie cholerny Junkers (tak czułam, że będą z nim problemy!) Jako że jest on niezabezpieczony zarówno od dołu, jak i góry (ponoć inny nie nadaje się do tutejszej instalacji), zdarzyło mi się już parę razy niechcący go zalać/zaparować, w efekcie czego mogłam się przekonać empirycznie, na czym polegają mini-eksplozje gazu. Serdecznie nie polecam. Fachowcy byli, a jakże, bojler obejrzeli/wyczyścili/wymienili jakieś tam części, ale problem pozostał. W zasadzie to powinni przyjść drugi raz i właściciel mieszkania ich umawiał, ale jakoś się nie odezwali... a że na razie wszystko znowu działa, to i mnie się nie chciało dzwonić w tej sprawie. A poza tym wolałabym mieć pralkę w mieszkaniu i mieszkać na dziesiątym albo i piętnastym piętrze, ale jak się nie ma, co się lubi... Koty za to są ucieszone, bo mają ciekawe widoki z balkonów (np. inne koty - albo jeże - w ogrodzie). Umeblowaliśmy się w pierwszym rzucie na tyle, że możemy wygodnie mieszkać (tribute to Ikea - notabene, najtańszy tutaj sklep z meblami), a i gości przyjmować, więc wiecie - jakbyście się wybierali do Szwajcarii... 

Poza tym oglądam seriale (aktualnie - durny serial o głupich istotach, czyli "True blood"; czwarty sezon), czynię wolne, acz systematyczne postępy w jeździe na rolkach i czasami sobie biegam. Czego i Wam życzę.

Komentarze

Popularne posty