Garść przemyśleń, czyli - ile ja tu już jestem?!...

Nieoczekiwanie dla samej siebie odkryłam, że w Szwajcarii mieszkam już ponad pół roku (ba, ponad siedem miesięcy... przyjechałam tu przecież w połowie października). Nie będę oryginalna, stwierdzając kolokwialnie, że czas zapieprza jak dziki - i o osłupienie przyprawia mnie fakt, że od roku n, który był dopiero co i który tak świetnie pamiętam, minęło już TRZYNAŚCIE lat. Dzieci, które wtedy się urodziły, mają dziś trzynaście lat!... Brrr, straszne. Ktoś z pewnością coś zepsuł, to przecież nie powinno być tak? Nie tak szybko? W każdym razie, powracając od dygresji do meritum - przyszło mi do głowy podsumowanie czasu spędzonego tutaj. Ciąg dalszy traktował będzie (co za niespodzianka!) również o mnie - a konkretnie moich odczuciach, wrażeniach, tęsknotach itp. itd., tak więc jeśli ktoś nie jest zainteresowany tym tematem, to lojalnie uprzedzam, że nie ma po co czytać dalej tej konkretnej notki. 

To, co nie uległo jak dotąd zmianie, to pierwsze wrażenie: podoba mi się tutaj. Najważniejszym czynnikiem, wpływającym na to podobanie się, jest hm, społeczna atmosfera. Lubię życzliwość tubylców, ich chęć niesienia pomocy, brak niechętnych czy pełnych nienawiści spojrzeń/szturchnięć/nadepnięć np. w komunikacji miejskiej, brak wszechobecnej w Polsce agresji, brak obmacywania wzrokiem/wulgarnych/ordynarnych zaczepek - ze względu na niewielką możliwość napotkania tego wspaniałego elementu społecznego, jakim jest dresiarnia... (Tak, zdarzyło mi się napotkać tutejszych "dresów", miasto nie jest od nich wolne - można napotkać ich w najgorszej dzielnicy Bazylei. Zajmują się patrolowaniem chodników i obmacywaniem wzrokiem przechodzących kobiet - czyli tak jak u nas - z tym, że są bardziej śniadzi w kolorycie. Licho wie, Arabowie, Hindusi czy kto, nie jestem biegła w rozpoznawaniu nacji. W każdym razie ich w miarę stała lokalizacja wiele ułatwia, bo wystarczy się tam nie pojawiać).

Jedzenie. Odkąd tu jestem, odżywiam się o niebo lepiej niż w Polsce - nie tylko dlatego, że moja sytuacja finansowa się poprawiła. Dostępność warzyw, owoców, mięsa czy ryb z hodowli ekologicznych nie jest tutaj żadnym problemem - tak jak i produktów z Fair Trade, takich jak np. lody czy banany. W Polsce za produkty ekologiczne zapłacić trzeba co najmniej kilka razy więcej niż za te "zwykłe" (chyba, że ktoś ma dobrego znajomego na wsi, zapewniającego mięso bez hormonów itp.), tutaj różnica cenowa między zwykłym a ekologicznym produktem to góra 2-3 CHF na kilogramie. Oczywiście, nie samą zdrową żywnością człowiek żyje - co prowadzi do kolejnej kwestii, którą sobie cenię: dużego wyboru dobrych jakościowo słodyczy i lodów, łącznie z produktami, których w Polsce dostać w ogóle nie można, bo nikt ich tam nie eksportuje (nie wiem właściwie czemu - byłyby zbyt drogie i popyt byłby zbyt mały?...)

Zieleń. Absolutnie wszędzie - w miastach i wsiach, na dachach garaży i domów, trawnikach, chodnikach... wszędzie jest pełno kwiatów - nie tylko na klombach, ale i "wolno rosnących"; beton obsadzany jest trawą, mchem, zasłaniany bluszczem. Ku mojej radości, Szwajcarzy nie mają niemieckiego zwyczaju cięcia wszystkiego pod tzw. sznurek - pozwalają roślinności bujać w miarę swobodnie. Można tu też znaleźć gęsto zarośnięte łąki czy uroczo zachwaszczone zakątki, co dla kogoś może być nieestetyczne, ale ja bardzo lubię także i taką półdziką roślinność.

Spokój. Odkąd tu jestem, uspokoiłam się i odstresowałam - znacząco zmalał mi też poziom agresji. Myślę, że wpływ ma na to ogólnie życie, jakie się tu prowadzi - zaczynając od braku psich kup na ulicach i regularnie kursującej komunikacji miejskiej, kończąc zaś na braku nacisku, terroru i agresji w pracy zawodowej, bezproblemowym załatwianiu spraw zarówno w urzędach, jak i ogólnie w kontaktach z ludźmi - społeczne zaufanie i zakładanie uczciwości (niebezpodstawnej) drugiego człowieka wiele zmienia i wiele ułatwia.

Zapach. Jako że cechuję się czułym powonieniem, ogromnie cenię sobie osoby czyste i ładnie pachnące. W Polsce, niestety, wielu ludzi ma problem z higieną osobistą (tu dygresja: problem ten dotyczy też przyszłych tzw. elit, co miałam nieprzyjemność wielokrotnie stwierdzić, siedząc na wykładzie i czując unoszący się w auli smród przetłuszczonych włosów czy przepoconych koszulek szacownych kolegów z roku... bleee. Ci pachnący czysto i świeżo, w odprasowanych ciuchach, byli niestety w zdecydowanej mniejszości). Nie umiem tego pojąć, bo ani woda ani mydło nie są, doprawdy, aż TAKIE drogie. W każdym razie co się w PL z tego powodu nacierpiałam, to moje. Tu wciąż nie mogę się nacieszyć faktem, że aż tylu mijanych ludzi ładnie pachnie. Niezależnie od wieku i płci, tak.

A czego mi tutaj brakuje? Przede wszystkim: rodziny i znajomych. Brakuje mi możliwości zrobienia imprezy (tak jak miałam je w zwyczaju robić dość regularnie, mieszkając w Polsce), wyskoczenia na piwo, pogadania. Ludzie w pracy są mili i życzliwi, ale mało kto chce rozmawiać po angielsku - a ja wciąż nie umiem wypowiedzieć się po niemiecku tak ładnie i precyzyjnie, jak potrafię po angielsku (o polskim nie wspominając). Oczywiście, jest internet, SMS-y... ale to nie to samo. Tęsknię za Wami.

Pralka w mieszkaniu. Pralnia to nie jest dobre rozwiązanie, naprawdę - to jest workaround, a nie solution, o. I tak będę zawsze twierdzić - i mam szczerą nadzieję, że następne mieszkanie będzie już z pralką, bo naprawdę, nie ma nic fajnego w tym, że gdy coś się stanie i potrzeba coś pilnie wrzucić do pralki - to nie można, bo nie nasza kolejka, tylko trzeba czekać te parę dni.

Miejsca. Teraz, gdy zrobiło się tak pięknie i ciepło, jakże chętnie wyskoczyłabym na spacer na Stogi, Brzeźno czy do Nowego Portu (tak, bywałam tam i w dzień i w nocy, nie, nikt mnie nie zabił ani nawet krzywo nie spojrzał, nie, nie wiem, skąd ta opinia o Nowym Porcie), przeszła się z Gdańska do Gdyni, pojechała na Hel albo do Chłapowa... Miałam w zwyczaju odwiedzać wszystkie te miejsca przynajmniej raz w roku i cholernie mi brakuje teraz tej możliwości. Tutaj też jest pięknie, ale ja bardzo lubię te piosenki, które już słyszałam. [11.02.2018 - o, ta akurat tęsknota minęła z czasem - do tego stopnia, że nie pamiętam, że ją odczuwałam]

Książki. Owszem, przyznaję rację osobom, które twierdzą, że nic tak nie rozwija umiejętności językowych, jak czytanie książek w oryginale. Niemniej ja czytam przede wszystkim dla przyjemności - a prawdziwą przyjemność z czytania odczuwam wtedy i tylko wtedy, gdy czytam po polsku. Niestety wszystkie internetowe księgarnie mają zbójeckie stawki, jeśli chodzi o wysyłanie książek za granicę, toteż w tej chwili świeżą "dostawę" otrzymuję wraz z odwiedzinami kogoś z Polski. [11.02.2018 - notka sprzed posiadania Kindle, od razu widać]

Tyle podsumowania. Odpowiadając na pytanie Au.: póki co, wracać do Polski nie zamierzam. Chcę spróbować zbudować sobie swój kawałek podłogi właśnie tutaj - a jak się wszystko potoczy, to się zobaczy. Ot i tyle.

Komentarze

Popularne posty