Noworoczna notka o niczym, czyli trochę szumu komunikacyjnego. Albo noworoczne marudzenie.

Właśnie dodałam nową notkę na joggera (tylko dla zalogowanych, zatem część osób czytających to może nie widzieć jej na liście) - notkę, która dodana miała być już pół roku temu. Zerknęłam też przy okazji na archiwum i uświadomiłam sobie, że za 3 miesiące mój jogger skończy 2 lata. Zakładając go, planowałam, żeby był głównie miejscem dla notatek technicznych - ważnych dla mnie, ale mogących też przydać się komuś innemu: komuś, kto będzie przeszukiwał sieć, szukając rozwiązania konkretnego problemu. Zakładając go, jeszcze studiowałam - zajęta studiami (dziennymi), pracą, nauką języków, fuchami oraz tzw. życiem osobistym, mając bardzo niewiele wolnego czasu, przekonana byłam, że gdy tylko ukończę studia i zacznę pracować na pełen etat, wszystko się zmieni, że znajdę czas na wszystko, na co wcześniej mi go brakowało, między innymi - że zacznę tu regularnie pisać. Studia ukończyłam zgodnie z planem. Dziś mamy styczeń roku 2013, a jedyne zaległości z czasów studiów, które udało mi się nadrobić, dotyczą seriali (tak, na studiach praktycznie ich nie oglądałam, bo nie miałam na to czasu) i książek. Nie jestem już dziś tak zajęta, jak byłam podczas studiów; nie jestem też aż tak zmęczona jak wtedy - a jednak, kiedy wracam z pracy (a lubię swoją pracę, robię to, co zawsze chciałam robić), najczęściej nie mam sił ani chęci nawet na włączenie komputera. Gromadzą się zatem wpisy w TODO, rozgrzebane projekty, stosy nieprzejrzanych zdjęć z rozmaitych wycieczek i wyjazdów, must-ready związane mniej lub bardziej z pracą zawodową, tematy na notki joggerowe, książki mające podnieść moje kwalifikacje... 

A tymczasem jeszcze trzeba wykonać wszystkie codzienne czynności, trzeba zadbać o kontakt z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi. Korzystam regularnie tylko z jednego portalu społecznościowego (a i na nim miewam potężne zaległości), oszałamia mnie jednak fakt, że są ludzie, którzy - na przykład - regularnie korzystają z FB, G+, Twittera, Flickra, Zupy i miliona innych serwisów, wykazując tam wielogodzinną aktywność, a do tego piszą bloga i mają jeszcze czas na pracę i życie. Zastanawiam się, jak oni to robią. Nie pracują, będąc w pracy? Nie śpią? Zastanawiam się, czy moje własne życie już aż do samego końca będzie nieustannym brakiem czasu, kompromisem pomiędzy czynnościami, które chcę/muszę wykonać - a przecież czas na odpoczynek też jest istotny i nie da się z niego zrezygnować, nie robiąc tego kosztem czegoś. Doba ma 24 h. Jeżeli 8 (22.00-06.00) z nich przeznaczymy na sen, 2 h na przygotowanie do wyjścia oraz dojazd do pracy, 8 h spędzimy w pracy, 1 h zaś założymy na powrót z niej - zostaje 5 h "na życie". Niby całkiem sporo, a jednak niedużo - niedużo, jeśli chce się jeszcze uprawiać sport, dokształcać, jeśli trzeba zrobić zakupy, posprzątać, ugotować, porozmawiać, odpocząć wreszcie. Zastanawiam się, czy to ja coś źle robię, nie widzę jakichś magicznych możliwości skomasowania pewnych czynności w jedną, stosuję wobec siebie za mało dyscypliny... czy też świat człowieka pracującego na pełen etat po prostu taki jest, a ja jeszcze nie zdołałam się do tego przyzwyczaić.

(Zrzynając bezwstydnie od Robaczka: dla tych, co tl;dr: mam za mało czasu, nie podoba mi się to i nie wiem, co z tym zrobić).

Komentarze

Popularne posty