Obrazki sentymentalne.

Świeci słońce. Jest bardzo ciepło jak na październik - na lunch wychodzę w krótkim rękawie. Promienie słońca odbijają się w rzecznej wodzie. Liście drzew płoną żółcią i czerwienią. Wokół rozbrzmiewa obcy język, język kraju, do którego niedawno przyjechałam. Zielone tramwaje suną przez miasto. Z fontann w kształcie bazyliszków tryska zimna woda. W powietrzu czuć zapach pieczonych kasztanów. Ten zapach będzie mi się od teraz kojarzył z jesienią - i zarazem z moim przyjazdem tutaj.

Jest wieczór, chłodno i już ciemno, kropi deszcz. Idę rozświetloną ulicą. Spieszę się, bo wracam z pracy i jestem już głodna. Spoglądam nieuważnie na mijane witryny i nagle uderza mnie myśl, że jak to, jak to się właściwie stało: przed chwilą byłam tam, w Polsce - a teraz jestem tutaj, tysiąc pięćset kilometrów dalej. Mam tu mieszkanie, w którym czekają na mnie koty i wszystkie moje książki. Mam pracę, w której zjawiam się punktualnie od poniedziałku do piątku i w której nikt nie mówi w moim języku. Minęły dwa lata, podczas których moja jedna codzienność zamieniła się w zupełnie inną, ot tak, niepostrzeżenie.

Stoję na szczycie góry, kilka tysięcy metrów nad poziomem morza i oczarowana chłonę rozpościerające się wokół widoki. Słońce świeci i roztapia śnieg, dając w ten grudniowy poranek złudzenie, że wiosna jest tuż tuż. Mieszkam tu już ponad cztery lata. W międzyczasie zmieniłam pracę - w nowej, choć ludzi jest dużo więcej, też nikt nie mówi w moim języku. Zmieniłam miasto - góry wyrastają nagle bardzo blisko mojego domu, a jezioro zastąpiło rzekę. Zmieniło się wiele, tylko każdy pobyt w górach ciągle jest jak święto - w tych chwilach wciąż trudno mi uwierzyć, że naprawdę jestem tutaj. Że mam to całe piękno na wyciągnięcie ręki - po prostu, ot tak.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty