Szwajcarski.

Kiedy przyjechałam do Szwajcarii, przekonana byłam, że tutejsza ludność mówi po niemiecku. (Oraz francusku, włosku i retoromańsku, ale to akurat niezbyt mnie interesowało, bo niestety nie znam żadnego z tych języków). Pierwszy sygnał, że jest inaczej, pojawił się, gdy ludzie w windzie coś do mnie mówili na powitanie. Coś - i z całą pewnością nie było to "Guten Morgen" ani "Guten Tag" - ani "Hallo". Indagowani w tej kwestii koledzy z pracy zeznali, że mówione jest zapewne "Grüezi", jako że to właśnie jest tu powszechnie używaną wersją "dzień dobry". Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że to tylko wierzchołek góry lodowej...
Bardzo szybko okazało się, że Szwajcarzy owszem, po niemiecku mówią, ale najczęściej trzeba ich o to poprosić. Domyślnie bowiem posługują się dialektem. Dialektów tych jest istne zatrzęsienie, właściwie tyle, co gmin albo i czasem wręcz wsi. Przeciętny Szwajcar jest w stanie zrozumieć tylko ok. 99% innych Szwajcarów - bo ludzie z Wallis, Appenzell i Graubünden mają bardzo specyficzne wersje dialektu, ciężkie do zrozumienia dla pozostałych rodaków. (Poza tym Szwajcarzy z części niemieckiej dość słabo władają francuskim i odwrotnie, natomiast nikt oprócz mieszkańców Ticino nie wydaje się tu mówić po włosku. Podczas odbywania służby wojskowej nieszczęśnicy z Ticino muszą się dostosować do większości i komunikować po francusku albo niemiecku).

Dialekt teoretycznie jest odmianą niemieckiego. W tym miejscu należy podkreślić grubą kreską słowo "teoretycznie". Z mojego punktu widzenia wygląda to tak, że w niemieckim należałoby najpierw zamienić pewne zbitki liter na inne (np. "ei" na "ii", "au" na "uu", "chen" na "li", itp.), następnie wyciąć połowę lub 3/4 słowa (tak, żeby np. z "gewesen" powstało "gsi", a z "gekommen" - "ke"), zbić przycięte rzeczowniki razem z przyciętymi rodzajnikami, wyrzucić z gramatyki Genitiv, wymienić wiele słów na zupełnie inne (np. "springen" na "gumpen") i wtedy... tadam! Otrzymujemy dialekt szwajcarski! I nie, nie przesadzam: tak to właśnie wygląda. Dodajmy do tego specyficzny akcent i łączenie wszystkich słów zdania w jedno bardzo długie słowo.

Po ponad czterech latach spędzonych tutaj mogę powiedzieć, że szwajcarski rozumiem... trochę; zazwyczaj ok. 40-50% tego, co zostało powiedziane. Moja znajomość dialektu polepszyła się i tak znacząco po zmianie pracy. W poprzedniej, jak wspominałam, Szwajcarów było niewielu - nie miałam z nimi ani bliskiego kontaktu ani najmniejszej ochoty, żeby próbować się dialektu uczyć. W nowej pracy przyszło to niejako automatycznie - wszyscy współpracownicy są Szwajcarami, a dodatkowo ja lubię ich na tyle, że nabrałam chęci, żeby zintegrować się bardziej. Pytam kolegów, kiedy rozmawiają między sobą, co znaczy to czy inne słowo. Analizuję, co piszą na naszej nieoficjalnej grupie teamowej albo między sobą na komunikatorze (do mnie piszą po niemiecku). Najłatwiej jest, kiedy mowa o pracy: wtedy rozumiem najwięcej ze względu na wtrącenia angielskie. Ale dużo też zależy od tego, z jakiego regionu ktoś pochodzi, jak silny ma akcent, jak bardzo niewyraźną wymowę, itp. Do tego dochodzi fakt, że tzw. rozumienie ze słuchu, podobno najłatwiejsze dla większości ludzi, dla mnie jest najtrudniejszą częścią nauki języków. 

Szwajcarskie dialekty to temat-rzeka, pewnie jeszcze nieraz go poruszę. Dość powiedzieć, że ilekroć jestem w Niemczech, mam chęć wyściskać wszystkich napotkanych za to, że mówią tak czysto, wyraźnie i zrozumiale: jak po polsku! W Szwajcarii natomiast najczęściej wypowiadane przeze mnie zdanie to "Können Sie Hochdeutsch sprechen?"

A na koniec zagadka: czy ktoś, nieznający dialektów szwajcarskich, podejmuje się przetłumaczyć (bez pomocy Google) poniższe zdanie?
"Cheider no eppis lehre!" 

Komentarze

  1. ja? nie skorzystam. niemieckiego nie znam wcale, dialektów szwajcarskich tym bardziej ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty