Na okoliczność wiosny.

Co prawda, Wielkanoc już minęła jakiś czas temu, ale miałam wspomnieć tu o powiązanych z nią tradycjach szwajcarskich. Otóż - praktycznie ich nie ma. Wszyscy indagowani na okoliczność koledzy oraz rodzina A. zgodnie zeznali, że nie było ani nie ma tu żadnych wielkanocnych rytuałów. Poza jajkami, nie ma też żadnego menu, które przygotowuje się specjalnie z tej okazji. W rodzinach, w których są dzieci, organizuje się czasami tzw. poszukiwania czekoladowych jajek (ukrytych w domu lub ogrodzie, zależnie od pogody) - a przy śniadaniu (też nie wszędzie) odbywa się tzw. "Eiertütsche": czyli walka na jajka. Konkretnie polega to na tym, że za pomocą jednego stuknięcia w skorupkę usiłuje się rozbić swoim jajkiem jajko przeciwnika. Czyje jajko wyjdzie przy tym bez szwanku, ten wygrywa. Najpopularniejszą jednak "tradycją" wielkanocną tutaj wydaje się wykorzystanie długiego weekendu (Wielki Piątek i Poniedziałek Wielkanocny są wolne w prawie wszystkich kantonach) na wyjazd dokądś. Koledzy byli zafascynowani, gdy opowiedziałam im o polskiej tradycji święcenia pokarmów. (Jest to zresztą możliwe nawet tu, bo polska misja katolicka organizuje to w kilku kościołach).

Z innej beczki: po kilku latach pobytu tu, zachowałam się jak tubylcy. Konkretnie - pojechałam do sklepu i zostawiłam na zewnątrz nieprzypięty rower, z sakwą, światłami itp. Kiedy wróciłam z zakupów, rower oczywiście nadal stał tam, gdzie go zostawiłam i nie brakowało żadnego z elementów wyposażenia. Przyznaję jednak szczerze, że nie jest to na moje polskie nerwy; muszę znaleźć kluczyk do łańcucha. Swoją drogą, rower mój bynajmniej nie jest nowy, bo dostałam go na Wielkanoc jeszcze w ubiegłym stuleciu, ale bardzo go lubię. Dużo wtedy kosztował, niemniej można uznać, że ta inwestycja zwróciła się całkowicie: otóż niedawno ze smutkiem pożegnałam moją nigdy dotąd niewymienianą tylną dętkę. Dożyła sędziwego wieku lat dwudziestu jeden, co - jak sądzę - jest już dla dętek tym wiekiem, by udać się wreszcie na wieczny spoczynek. (I owszem, rower był w międzyczasie intensywnie eksploatowany, wliczając moje nastoletnie szaleństwa czy jazdę po klifie. Nic mu jednak nie zaszkodziło, a jedynymi elementami, które musiałam w nim w ciągu tych lat wymienić, były hamulce oraz dętka przednia). Ech, żeby tak się dało z elektroniką - kupić smartfona czy drukarkę i nie musieć wymieniać chociaż przez dziesięć lat... Marzenie.

Komentarze

Popularne posty