Jak to z kupowaniem biletu było, czyli historyjka z morałem*

Bilety kolejowe można w Szwajcarii nabywać przy pomocy aplikacji na telefon. Jest to bardzo wygodne, dlatego od długiego czasu kupuję je tylko w ten sposób. A że rzadko kiedy chce mi się przejazd dokładnie zaplanować, najczęściej nabywam je w drodze na dworzec albo wręcz tuż przed wejściem do pociągu. 
Jakiś czas temu zdarzyło się, że zdążyłam (w ostatniej chwili!) na wcześniejszy pociąg niż sądziłam, że zdążę. Bilet kupowałam - dosłownie - wsiadając. Naciśnięcia przycisku "kupuj" dokonałam w momencie, kiedy zamknęły się za mną drzwi, a pociąg ruszył. Ale... zamiast zobaczyć powiadomienie o pomyślnie zakończonej operacji, widziałam wciąż ekran oczekiwania. A za chwilę - timeout. Operacja nie powiodła się, brak kontaktu z serwerem. Nic to, zdarzyć się przecież może, pomyślałam, klikając znowu w "kupuj" i jednocześnie przypominając sobie o tym, że jestem w wagonie pierwszej klasy, a bilet kupuję na drugą, więc trzeba by do tej drugiej klasy przejść. No to idę. Tymczasem znów - timeout. Odrobinę się zaniepokoiłam, ale kliknęłam w "kupuj" po raz kolejny... a za chwilę po raz kolejny... jednocześnie idąc i szukając wolnego miejsca. Zamiast wolnego miejsca wtem! objawił się konduktor. I w tym momencie - mimo pięciu lat pobytu tutaj - z niewiadomego powodu odruchowo zareagowałam po polsku, a mianowicie strachem, że nie mam biletu i że lepiej, żeby tego nie widział. W efekcie, zamiast po prostu normalnie wyjaśnić sprawę (jak już kiedyś zrobiłam na przykład w zbliżonej sytuacji w pociągu niemieckim - i jak najbardziej poskutkowało), naiwnie spróbowałam pójść dalej, wciąż wpatrując się gorączkowo w telefon.

Konduktor oczywiście zatrzymał mnie, zwracając się z uprzejmą prośbą o bilet. Gdy nie zareagowałam, zajęta telepatycznym wspieraniem wysłanych do serwera kolejowego pakietów - powtórzył prośbę, zdecydowanie chłodniej. Bąknęłam, że biletu nie mam, ale cały czas próbuję go kupić i nie mogę... tu, o tu! - podstawiłam mu pod nos mój telefon, który był uprzejmy po raz kolejny wyświetlić informację o timeoucie. Wciąż jeszcze miałam szansę, jako że konduktor - choć nastroszony - najwyraźniej miał po szwajcarsku dobre serce i zdecydował się odpuścić mi winę (mimo widocznego przekonania, że próbowałam go oszukać). Już-już miał wypisać mi bilet papierowy, z ceną powiększoną tylko o opłatę manipulacyjną za wypisanie w pociągu, gdy kolnęło mnie coś w serce, że oto biorą mnie za oszustkę, a ja przecież chciałam kupić ten cholerny bilet i to ich wina, że serwer im nie działa!... W efekcie z ust wyfrunęło mi pytanie, gdzie mogę złożyć skargę na niedziałający serwer. Konduktor spojrzał na mnie wrogo i oznajmił krótko, że jemu działa i że skoro chcę, proszę bardzo, wystawi mi tu oto papier za jazdę bez ważnego biletu, a w zgłoszeniu opisze zaraz dokładnie moją skargę, ależ proszę bardzo. Wszelkie moje dyplomatyczne wysiłki naprawienia błędu spełzły oczywiście w tym momencie na niczym, z pociągu zaś wysiadłam z podpisanym przez siebie mandatem, rozżalona sama nie wiem czym bardziej: czy tym, że oto bezpowrotnie straciłam sto franków, które mogłam była wydać na milion przyjemniejszych rzeczy, czy też tym, że zostałam ukarana za niewinność, bo przecież chciałam ten nieszczęsny bilet jak najbardziej kupić!...

Ponieważ jednak z mlekiem matki wyssałam piękną narodową cechę, a mianowicie to, że poddawanie się (zwłaszcza w obliczu sytuacji wyglądających na beznadziejne!) jest mi obce - po powrocie do domu napisałam mejla. No dobra, "napisałam" nie jest do końca prawdziwe, jako że tekst pierwotnie napisany przeze mnie został przez A. przyobleczony w znacznie zgrabniejsze frazy i konstrukcje - ale sens był mój. (Poza tym, gdybym pisała po polsku, machnęłabym takie pismo od ręki, więc pff). W każdym razie w piśmie tym wyłuszczyłam kolejom szwajcarskim całą prawdę i tylko prawdę: a mianowicie, że bilety zawsze kupuję przez ich aplikację na telefon, że aplikacja do tej pory działała absolutnie bezawaryjnie, skutkiem czego pokładałam w niej takie zaufanie, że do głowy mi nie przyszło, iż któregoś dnia może nie zadziałać; że bilet intensywnie próbowałam nabyć i mimo najszczerszych chęci - nie mogłam. I że proszę o skreślenie z listy oszustów. (W Szwajcarii, gdy dostanie się mandat za jazdę bez biletu, sprawdzane jest, czy zdarzyło się to delikwentowi po raz pierwszy. Jeśli tak - płaci kwotę a. Jeśli jest recydywistą, płaci podwyższoną kwotę b). 

Po tygodniu koleje odpisały uprzejmie, że biorąc pod uwagę moją regularność w korzystaniu z ich aplikacji, wierzą w prawdziwość mojej wersji wydarzeń i w związku z tym nie zostanę obciążona mandatem, a li tylko opłatą za bilet (plus, oczywiście, opłatą manipulacyjną). Innymi słowy, stratna z powodu niedziałającego serwera będę o dziesięć franków, nie sto. Co robi różnicę. Oczywiście, finansowo taki efekt mogłam osiągnąć z konduktorem. Konduktor jednakże mi nie wierzył, a koleje uwierzyły - co miało spore znaczenie w tej historii. Właściwie nawet - zdecydowanie większe niż pieniądze.


*historyjka zawiera kilka prostych morałów; wyciągnięcie ich pozostawiam jednak czytelniczce/czytelnikowi

Komentarze

  1. Uwielbiam czytać ten felieton :) tak się zaczytałem, że aż przegapiłem Wierzbno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że aż tak lubisz mnie czytać! :-) Mam nadzieję, że mimo wszystko zdążyłeś tam, gdzie planowałeś się zjawić :-)

      Usuń
  2. W ubiegłym miesiącu jeździłam po Szwajcarii z biletem InterRail. Trochę z duszą na ramieniu, że trafię na kogoś, kto tego systemu nie zna albo coś mu nie będzie pasowało, zażąda wyjaśnień, a ja nie będę umiała się wytłumaczyć. Ale nie, wszystko było całkowicie bezproblemowo i bardzo uprzejmie.
    W jednym pociągu wsiadłam, wyjęłam bilet, długopis - trzeba w bilecie wpisać każdy przejazd, co się robi w trakcie przejazdu, bo przecież nigdy nie wiadomo, czy faktycznie pojedziesz tym pociągiem, którym planowałaś z początku - ułożyłam bagaż, wpięłam telefon do ładowania, pociąg ruszył i w tym momencie stanął nade mną konduktor. Spłoszyłam się okropnie, wydukałam, że właśnie miałam wpisać kurs, irracjonalnie przestraszona, że oto mnie przyłapał na jeździe bez ważnego biletu i na pewno się będzie czepiał [mania prześladowcza jak nic :>]. Odparł, że ależ oczywiście, zaczeka, mnie się ręka trzęsła, dwa razy się pomyliłam, ale wpisałam, oddałam do kontroli, sprawdził, podziękował i poszedł.

    Bardzo lubię szwajcarskie koleje. Gdyby jeszcze były trochę tańsze, albo gdybym trochę więcej zarabiała ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, też się właśnie irracjonalnie przestraszyłam... stare odruchy jednak siedzą gdzieś tam głęboko pod skórą. I to mimo tego, że bywałam już przecież świadkiem sytuacji, gdzie ktoś np. wyjaśnił, że Halbtax ma, ale go zapomniał - i konduktor nie robił z tego żadnego problemu.
      I tak, też lubię szwajcarskie koleje i też życzyłabym sobie, żeby były tańsze ;-) I żeby mieli Wi-Fi!

      Usuń
  3. Ty masz blog! to odkrycie rozjaśniło moją środę!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty