Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, ile (franków) kosztujesz...

Dla tych, co tl;dr - truizm: najlepiej jest być zdrowym (oraz pięknym, młodym i bogatym, ale to ewentualne tematy na inną notkę).

Jak już kiedyś wspominałam, podstawowe ubezpieczenie zdrowotne jest tu prywatne (i obowiązkowe). Można wybierać spośród trzech jego wariantów. Pierwszy to tzw. Telmed, czyli - jeśli przydarzy Ci się konieczność pójścia od lekarza - konieczność dzwonienia na podany numer i przekonania ludzi po drugiej stronie kabla, że opieka medyczna jest Ci niezbędna. Drugi - Hausarztmodell - wymaga pójścia do lekarza pierwszego kontaktu po skierowanie, jeśli konieczna jest wizyta u specjalisty. Wariant trzeci to freie Arztwahl - mając go, można pójść do dowolnie wybranego przez siebie lekarza. Jest to wariant najdroższy, ale i najwygodniejszy zarazem. Jako zwolenniczka profilaktyki oraz szybkiego reagowania na jakiekolwiek nadciągające problemy zdrowotne, wybrałam ten właśnie. Dodatkowo, będąc płci żeńskiej i dysponując wadą wzroku, muszę odbywać regularne wizyty kontrolne u specjalistów. Lubię też uprawiać sport, a bieganie czy nurkowanie potrafi np. czasem przyprawić o wymagającą fizjoterapii kontuzję. Reasumując, mnie najbardziej opłaca się opcja z niewielką franczyzą (czyli kwotą, którą uiścić muszę za leki i wizyty z własnej kieszeni, nim 90% kosztów pokrywać zacznie ubezpieczyciel). Z tym opłacaniem się to naturalnie taki żarcik - tak czy inaczej ubezpieczenie zdrowotne jest w Szwajcarii diabelnie drogie i tanio wychodzi co najwyżej ludziom, którzy do żadnych lekarzy nigdy nie chodzą (wtedy się bierze najwyższą franczyzę - czyli ma się zarazem najniższą składkę). Ach, zapomniałabym - opieka dentystyczna i ortodontyczna nie wchodzi, oczywiście, w skład podstawowego ubezpieczenia. A biorąc pod uwagę, że cena jednej plomby potrafi wynieść 400 CHF, zdecydowanie bardziej opłaca się przejechać w tej sprawie do Francji czy Niemiec (cztery razy taniej). Szczęśliwie zęby mam zdrowe, ale z góry współczuję ludziom z tendencją do próchnicy.

Lekarze. W ciągu lat minionych bywałam tu u specjalistów różnej maści, zgromadziłam więc zapas pewnych doświadczeń. Z pewnym rozczarowaniem wyznać muszę, że opieka medyczna nie jest tu na poziomie takim, jakiego oczekiwałby człowiek, uiszczając swoją miesięczną składkę. Owszem, lekarze generalnie traktują pacjenta jak człowieka (m.in. zawsze witają się przez podanie ręki!), są uprzejmi i odpowiadają cierpliwie na wszystkie pytania, nie mają tendencji do przepisywania zbędnych leków (np. przy objawach przeziębieniowo-grypowych zawsze robią test CRP, żeby sprawdzić czy wirus, czy bakteria i nie walić zbędnie antybiotykiem w system). Z drugiej strony - wizyty zwykle są opóźnione i trzeba czekać, często nawet pół godziny; gdy przychodzi się wcześnie rano, potrafią się spóźnić (nie jakoś drastycznie, ale ja mam wysokie wymagania pod tym względem - zniszczyli mój mit zawsze punktualnych Szwajcarów!). Do tego, jeśli zjawić się z problemem nietypowym, widać wyraźnie, że większość ma problem z myśleniem poza schematem (czego, doprawdy, oczekiwałabym przy tej wysokości wynagrodzenia). Z moich doświadczeń - najlepsi specjaliści pracują zazwyczaj w szpitalach. 
Podobne zarzuty co lekarzom, mogę przedstawić, jeśli chodzi o weterynarzy - z tą różnicą, że weterynarze są chyba jeszcze drożsi niż lekarze. I oczywiście zarówno jedni jak i drudzy skrzętnie uwzględniają w rachunku najdrobniejsze wykonane czynności, np. podanie zastrzyku to osobna opłata za wykonanie go, osobno zaś za zawartość w strzykawce. O sytuacji takiej, gdy mój polski weterynarz mówił "i tak bardzo dużo wyszło za te leki, za wizytę nie musi pani płacić", można tu zapomnieć. Cóż, wiadomo, każdy chce zarobić.

Z ciekawostek - szpitale wysyłają tu czasem pacjentom ankiety, dotyczące lekarzy, u których się było. Ankieta taka jest anonimowa i zawiera dość szczegółowe pytania. Dołączona do niej koperta jest już ofrankowana. 

Zmiana lekarza, jeśli nie podyktowana powodem typu przeprowadzka, jest traktowana lekko podejrzliwie - i zawsze następuje pytanie o powód. Jeśli potrzebujemy swojej dokumentacji medycznej, nie dostajemy jej nigdy do ręki - możemy natomiast poprosić poprzedniego lekarza o wysłanie jej do następnego (większość robi to - o dziwo! - bezpłatnie).

Rachunki wysyłane są czasem bezpośrednio do ubezpieczyciela (wtedy płaci je on i wysyła rachunek pacjentowi), a czasem do pacjenta (który musi wtedy opłacić rachunek samodzielnie i wysłać jego kopię do kasy chorych; można to bezproblemowo robić przez internet). Ubezpieczyciel zwraca pieniądze na konto pacjenta zazwyczaj w ciągu 2-3 tygodni.

Za leki, kupno których pokrywa kasa chorych, nie płaci się w aptece samodzielnie - trzeba tylko pokazać kartę ubezpieczenia.

Rachunki od lekarzy potrafią przyjść po tygodniu, potrafią też po trzech miesiącach od wizyty. Standardowo jest to miesiąc-półtora.

Farmaceuci przyklejają na lekach wydrukowane na podstawie recepty etykiety - z informacją o dozowaniu, dla kogo jest lek oraz kiedy i gdzie został sprzedany. 

Jeśli życzymy sobie np. zabiegów ajurwedy, chcemy chodzić do dentysty, na siłownię, jogę czy masaże albo mamy inne nietypowe życzenia prozdrowotne - możemy zawrzeć ubezpieczenie dodatkowe (Zusatzversicherung). Pokryje ono część kosztów. 

Umowę ubezpieczenia podstawowego można wypowiedzieć tylko dwa razy w roku - do 30 listopada lub 31 marca. Jeśli się zagapimy, musimy czekać kolejne pół roku. Umowę ubezpieczenia dodatkowego można u większości ubezpieczycieli wypowiedzieć zaledwie raz w roku i trzeba to na ogół zrobić minimum trzy miesiące przed końcem roku (ale są i kasy chorych, które wymagają sześciu miesięcy).

Komentarze

Popularne posty