[na znaną melodię]: Pięć lat minęło... jak jeden dzień.

Dla tych co tl;dr - o emigracji, bardzo osobiście. Czujcie się ostrzeżeni.

Za oknem złota szwajcarska jesień. Dokładnie tak piękna, jak pięć lat temu, kiedy rozpoczęła się moja emigracja. Trudno uwierzyć, że to już pięć lat; wydaje się, jakby przed chwilą. Czas gna jak szalony, a im starsza jestem, tym prędzej. Za pięć minut obudzę się na emeryturze...
Ale nie o tym chciałam. Okrągła (przynajmniej w systemie dziesiętnym) rocznica jest, jak wiadomo, dobrą okazją do podsumowań. O tym, dlaczego emigrację uważam za jeden z najlepszych pomysłów mojego życia, co w Szwajcarii mi się podoba, a co nie, pisałam kilka miesięcy temu. Nic w tej kwestii się nie zmieniło, nie ma sensu się powtarzać. Dziś mam ochotę ugryźć temat od drugiej strony, dla wielu osób zresztą kontrowersyjnej: o czuciu się Polką/Polakiem na emigracji. Na przykładzie, rzecz jasna, własnym.

Nie będę ukrywać, że z Polski wyjechałam, bo było mi tam po prostu źle. Źle pod wieloma względami - których nie zamierzam tu opisywać, bo to temat na zupełnie inną notkę, sens pisania której jawi mi się zresztą mocno wątpliwym. W każdym razie - źle, do tego stopnia, że nie planuję tam wracać. W związku z tym jednak, bycie na emigracji dostarcza mi przeżyć w pewnym sensie schizofrenicznych. Emigracja bowiem w pewien szczególny sposób czyni Cię ambasadorem kraju, z którego pochodzisz. Wielu ludzi, których spotkasz, postrzegać będzie cały naród przez Twój pryzmat właśnie. Nie oszukujmy się, mało kto wolny jest od szufladkowania w stopniu takim, żeby całkowicie móc odrzucić pewne zmienne, określające człowieka (takie choćby jak kraj pochodzenia, religia czy zawód wykonywany). Jako cudzoziemiec, podlegasz mniej lub bardziej widocznej ocenie. Oczywiście, możesz się tą oceną nie przejmować w żaden sposób, jeżeli jednak chcesz się zintegrować ze społeczeństwem Twojego nowego kraju, jest ona dla Ciebie przynajmniej w pewnym stopniu istotna. 

Jesteś cudzoziemką. Tubylcy są zainteresowani. Zadają pytania. Również o kraj, z którego pochodzisz. I tu zaczyna się wyżej wspomniana schizofrenia. Z jednej strony, jako osoba z natury prawdomówna, miałabym chęć odpowiadać szczerze na pytanie, dlaczego wyjechałam. Z drugiej strony - wiem, że każda odpowiedź negatywna, jakiej udzielę, wpłynie w pewien sposób na postrzeganie mnie samej. Nie mam ochoty, żeby ktoś się nade mną litował albo traktował moje odpowiedzi jako zabawne anegdotki o dzikim kraju. W efekcie - wolę mówić jak najmniej. Oczywiście, rozjuszonej informacją o tym, co w polskiej polityce (niezależnie, jak bardzo unikam - Twitter dostarcza...), wymknie mi się czasem coś, co dla Szwajcarów będzie szokująco dziwne - albo po prostu potwierdzeniem, że ta Polska to wiadomo... wschód. (Na szczęście polityka jest tu tematem poruszanym ogromnie rzadko). Głównie jednak milczę w tej kwestii - albo udzielam pozytywnych informacji (piękno polskiej przyrody, smakowitość i różnorodność jedzenia, zawsze bezpieczny i radosny temat, polecam. Radzę omijać ulubione przez niektórych tematy historyczne - wywołują w najlepszym razie niezrozumienie, w najgorszym narazicie się na śmieszność). I znów schizofrenicznie: biorąc pod uwagę moją relację z krajem pochodzenia, wcale nie jestem chętna, żeby go wychwalać. Niemniej krew mi się burzy, gdy jakiś cudzoziemiec w negatywny sposób komentuje Polskę; i czuję się w obowiązku kształtować - moją osobą - wizerunek pozytywny. Gdy tak o tym teraz myślę, dochodzę do wniosku, że jest to ni mniej ni więcej, tylko hipokryzja typu "wszystko zostaje w rodzinie". Trudno. Można ją też zapewne nazwać patriotyzmem.   

Jednym z pytań, które słyszę co jakiś czas, jest również to, czy tęsknię za Polską. Za każdym razem, kiedy mówię "nie" (i szybko zmieniam temat, bo: patrz wyżej), widzę w oczach rozmówcy zdziwienie. Najwyraźniej tęsknota za ojczyzną jest wartością domyślnie przypisywaną dowolnemu emigrantowi, a ja, zaprzeczając, niszczę schemat. Prawda jest jednak taka, że nie tęsknię. W świecie prawie idealnym, w Szwajcarii mówiono by po polsku, a wszyscy moi bliscy i przyjaciele mieszkaliby tutaj; w sklepach zaś można byłoby nabyć bez problemu kabanosy, słonecznik "z głowy", żurek czy kaszę. To jest bowiem dokładnie to, kogo/czego mi tutaj brakuje. Niczego więcej. To, że latam co jakiś czas do Polski (mniej więcej raz-dwa razy na rok), robię ze względu na przyjaciół właśnie - i chęć pokazania A. kraju, z którego pochodzę. Nie, nie twierdzę, że pobyt tam jest dla mnie nieprzyjemny - wręcz przeciwnie, odkąd zjawiam się wyłącznie jako turystka, jest bardzo fajnie. Po prostu nie lubię latać tam zbyt często. 

Na przeciwnym biegunie pytań znajdują się osobnicy mieszkający w Polsce, a programowo zajmujący się odsądzaniem od czci i wiary wszystkich emigrantów. (Nie mam nieprzyjemności znać osobiście, ale internet dostarcza w tej materii nader obficie). Najłagodniejszym chyba powtarzającym się wykrzyknikiem jest to, czy/jak śmie jeden z drugim czuć się Polakiem, skoro mieszka na obczyźnie. Absurdalność tego zdumiewa mnie zawsze jednakowo. Czy jeśli przeniesiemy takiego delikwenta do stajni, zacznie uważać, że jest koniem? Oczywiście, że czuję się Polką. Jestem Polką i niezależnie od tego, czy mi się to podoba czy nie, nic tego nie zmieni. Urodziłam i wychowałam się w Polsce, w konkretnym kręgu kulturowym i regionie, wśród ludzi o takiej, a nie innej mentalności, zwyczajach, tradycji, historii - i to wszystko jest częścią mnie, to mnie w dużej mierze ukształtowało, wpłynęło na to, że jestem tym, kim jestem. Dotyczy to też języka, jakim mówię (zwanego po polsku ojczystym, po niemiecku czy angielsku zaś, dużo trafniej, językiem matki). Emigrowałam jako osoba dorosła, nie wychowałam się w domu dwujęzycznym, przeczytałam po polsku tysiące książek - żaden język obcy nigdy nie będzie mi tak bliski jak polski właśnie. 

Emigracja w dzisiejszym świecie pozwala, jeśli ktoś chce, na bycie na bieżąco np. z wiadomościami z kraju. (Tych staram się zresztą unikać, w trosce o moje dobre samopoczucie i zdrowie psychiczne). Ale... czas płynie. Tam - w kraju pochodzenia - zmienia się. Naturalna kolej rzeczy, naturalny proces. I w pewnej chwili przyłapujesz się na refleksji, że nie nadążasz za tymi zmianami. Że niepostrzeżenie oddaliliście się od siebie bardzo - kraj i Ty. Że to już nie jest dom. I nawet nie ze względu, że tego nie chcesz - po prostu tak się stało, poszliście w innych kierunkach. Już tam nie pasujesz. Już nie jesteś stamtąd i nigdy już nie będziesz. Życie w nowym kraju zmieniło Cię - trwale. Ale też - niezależnie, jak bardzo lubisz swój nowy kraj i jak bardzo się zintegrujesz - nigdy nie będziesz w pełni stąd. Do tego bowiem trzeba by się tu urodzić i wychować. Są kody kulturowe, które poznasz po latach albo może nigdy - tylko dlatego, że wyrosłaś tam, nie tu.

Gratulacje! Stała(e)ś się częścią nowego narodu: narodu emigrantów. Bo tylko oni są w stanie naprawdę to zrozumieć.    

Komentarze

  1. A masz plany bardziej zintegrować się w kraju pobytu czy jednak pozostać Polką w Szawjcarii?
    Pytam bo jakkolwiek podróżuje dość często to najdłuższy pobyt w innym kraju to była półroczna wymiana studencka w Portugalii.
    Przy okazji powiem że fajnie się czyta Twoje wpisy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz, cieszę się, że lubisz moje wpisy :-)

      Integruję się, ale - jak pisałam w notce - nie sposób wymienić tożsamości dorosłego człowieka na inną. Być może po 20-30 latach w jakiś sposób nasiąknę nieco szwajcarskością, nie wiem tego - ale niewątpliwie wciąż będę Polką.

      Usuń
  2. Ciekawy wpis - czytam Twoj blog od paru tygodni, i przyznam ze z przyjemnoscia.

    Co do tej integracji to sprawa nie jest taka latwa... sam mieszkam w Szwajcarii od 26 lat, wyjechalem jako dziecko, i w sumie nadal zyje troche "miedzy swiatami", mimo "technicznie" 100% integracji. Szczerze mowiac nie jestem w stanie powiedziec, gdzie jest moj dom...

    Pisz dalej, bardzo ciekawe, szczegolnie dla mnie z perspektywy kogos, kto jest tu dluzej - na wiele rzeczy inaczej juz patrze i wlasnie ta roznica czesto mnie fascynuje i pobudza refleksje.

    Podrawiam
    Andrzej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, miło przeczytać, że lubisz mojego bloga :-)

      Wyjechałeś jako dziecko... szczerze zazdroszczę! Przede wszystkim swobodnej wielojęzyczności i rozumienia dialektu. Co do refleksji - zapraszam do dzielania się nimi. Chętnie poczytam, jak postrzega życie w Szwajcarii ktoś, kto mieszka tu od tylu lat :-)

      Co do 100% integracji - myślę, że istotna tu jest też kwestia, jak właściwie definiuje się integrację. Jest np. wielu ludzi, będących od urodzenia obywatelami danych krajów, którzy jednak nie czują się w tych "swoich" krajach dobrze - być może w pewnym szczególnym kontekście można by i to podciągnąć pod kategorię problemów z integracją? Ogólnie integracja to temat-rzeka i sądzę, że punktów widzenia jest bardzo wiele. Z tego m.in. względu lubię czytać blogi/opinie innych emigrantów.

      Pozdrawiam i życzę udanej reszty tygodnia! :-)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty