O tym, jak zobaczyłam, co jest za kloszem i dlaczego szkoła Migrosa nie jest dla mnie.

Dla tych co tl;dr - narzekam. Ale mam powód! 

Postanowiłam zapisać się na francuski. Uczyłam się go kiedyś, bardzo dawno temu i bardzo krótko, jeszcze w podstawówce - a potem nie miałam z nim styku w ogóle: póki nie wyjechałam do Szwajcarii. Co prawda mieszkam w części niemieckojęzycznej, ale w tej francusko- czasami bywam, podobnie jak w Alzacji (bo blisko). Jak we wszystkich miejscach, gdzie językiem dominującym jest francuski, nagle okazuje się, że prawie nikt nie mówi ani po angielsku, ani oczywiście po niemiecku (bo że po polsku nie, to wiadomo. Ilu spotkaliście w życiu cudzoziemców nie-Słowian, władających płynnie polskim? Ja jednego. Niemca.) Co prawda francuski zna A., ale ja, jako osoba z natury samodzielna, czuję się zdecydowanie lepiej, gdy sama mogę rozumieć i rozmawiać. Dodatkowo języków uczyć się lubię, kursy dla początkujących są tanie - wyszukałam więc ofertę ze szkoły Migrosa i wyklikałam uczestnictwo. Niestety nie było opcji lekcji próbnej (a dlaczego niestety, o tym za chwilę).
Pierwsze zajęcia przegapiłam, bo nie wpisałam sobie terminu ich rozpoczęcia do kalendarza, a mój mózg z jakiegoś względu zapisał w pamięci długotrwałej datę późniejszą niż faktyczna. Zdarzyło mi się takie coś pierwszy raz w życiu, ale cóż, trudno. Lekcja druga - a pierwsza dla mnie - odbyła się wczoraj. Nie podejrzewałam, że dostarczy mi tylu wrażeń...

Gwoli wprowadzenia: francuski jest tu pierwszym językiem obcym, uczonym w szkole, więc każda osoba wychowująca się w Szwajcarii miała z nim styk. Wielu ludzi ma również w rodzinie francuskojęzycznych krewnych. Ze względu na to, że przegapiłam pierwszą lekcję, gdy wszyscy przedstawiali się i mówili, czym się zajmują, nie mam pojęcia, kim są osoby chodzące ze mną na kurs. Wiem tylko, że to Szwajcarki (oraz jeden Niemiec). Nauczycielka jest prawdopodobnie albo Francuzką, albo Szwajcarką z francuskiej części. To młoda dziewczyna, nieśmiała i prawdopodobnie bez żadnego doświadczenia zawodowego ani, podejrzewam, stosownego wykształcenia pedagogicznego. (Jak wspominałam, kurs jest tani, a skądinąd wiem, że poniżej poziomu C1 niestety łatwo w szwajcarskiej szkole językowej o nauczycieli nie po filologii).

Ludzie są sympatyczni, owszem. To zresztą immanentna cecha Szwajcarów, nie jestem zdziwiona. Ale ich podejście... Po pierwsze, zachowują się jak rozbrykana grupka nastolatków. Zero skupienia, zamiast wykonywać ćwiczenia, przerzucają się żartami (oczywiście po niemiecku/w dialekcie, nie francusku), kierują rozmowę na zupełnie inne tory i marnują w ten sposób kolejne kwadranse. Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko wesołej atmosferze w trakcie zajęć - ale, do cholery, to nie jest spotkanie towarzyskie, przyszliśmy po to (przynajmniej ja), żeby się czegoś nauczyć. Nauczycielka jest zupełnie bezradna i w ogóle nie wie, jak utrzymać grupę w ryzach. Prawdę mówiąc, współczułam jej; jednocześnie przez większość czasu miałam chęć wstać i poprowadzić tę lekcję osobiście (pracowałam kiedyś, na początku drugich studiów, jako nauczycielka angielskiego. Nieskromnie powiem, że moi uczniowie bardzo mnie lubili, mimo że byłam wymagająca i utrzymywałam dyscyplinę).

A dlaczego w tytule notki wspomniałam o kloszu? Otóż szczęka opadła mi dwa piętra niżej, kiedy parę osób z grupy (dorosłych, przypominam! i nie, to nie był żart, byli w tamtej chwili absolutnie poważni) wyraziło ogromne zdumienie faktem, że płeć rzeczowników we francuskim nie jest taka sama jak w niemieckim (!!!) I te okrzyki oburzenia i niedowierzania "ale jak to, to nie ma żadnej reguły, tego się trzeba nauczyć NA PAMIĘĆ?!" 
[... Nie, no skąd, gdzieżby. Niemiecki jest przecież językiem podstawowym wszechświata, a wszystkie inne języki na tym globie to tylko kopia, w której pozmieniano parę nieistotnych rzeczy.
...
...]

Chwilę później jedna z dziewczyn oznajmiła rozkosznie, że nie ma pojęcia co to spółgłoska, bo nie przypomina sobie, żeby uczono ją w szkole o czymś takim. [Oczywiście, spółgłoski zostały wymyślone zupełnie niedawno, wprowadzono ten termin do użycia dokładnie dwa miesiące temu, pamiętam to jak dziś!] Za chwilę okazało się również, że obce jest jej słowo "aleja". [Wiadomo, kto by używał na co dzień takiego wyszukanego słownictwa!] 

Nikt w mojej grupie nie był również w stanie zauważyć banalnego - jak mi się wcześniej wydawało - faktu, że "e" na końcu wyrazu czytamy tylko wtedy, kiedy jest nad nim akcent. [Kto by tam zwracał uwagę na jakieś kreski, w niemieckim ich przecież nie ma, więc na pewno niczego nie znaczą!]

O tym, że w mojej grupie nikt nie wydaje się władać angielskim, chyba nie warto wspominać. (A wiem to stąd, bo dwa słowa, które wczoraj poznaliśmy, próbowałam im przetłumaczyć na angielski, nie umiejąc sobie przypomnieć ich niemieckiego odpowiednika. W odpowiedzi widziałam tylko pustkę w oczach).

Wykonanie prościuteńkich ćwiczeń, które zlecała nauczycielka, zajmowało im oceany czasu. Zgrzytałam zębami, patrząc na wskazówki przesuwające się na zegarze.   

Zdaję sobie sprawę, że w pewnym sensie żyję pod kloszem. Że na co dzień styk mam wyłącznie z ludźmi inteligentnymi, rozumującymi szybko, którym nie trzeba tłumaczyć niczego dwa razy. Posiadającymi sporą wiedzę i najczęściej także jakieś wykształcenie. Że ostatni raz z osobami pokroju mojej aktualnej grupy kontakt miałam pewnie jakoś w liceum (fakt, w klasie było kilka osób, których zaletą z pewnością nie była inteligencja; pamiętam też np. osiemnastoletnią koleżankę, która nie potrafiła przeczytać tekstu po polsku bez zająkiwania się i przekręcania słów). Ale... Naprawdę? Naprawdę można nie wiedzieć, nie widzieć, nie rozumieć tak oczywistych rzeczy?... 

Gdyby była to lekcja próbna, z całą pewnością więcej już bym się tam nie zjawiła. Jako że zrezygnować z opłaconego kursu nie można, nie pozostaje mi nic innego, jak tam chodzić, a w domu uczyć się we własnym tempie i przerabiać też te ćwiczenia, których nauczycielka nie zleca. (Jeśli ktoś zna jakąś appkę/stronę godną polecenia do nauki francuskiego, to napiszcie w komentarzu albo na mejla, proszę!) Coś bowiem czuję, że najważniejszym walorem lekcji będzie nie edukacja, a niewyczerpane źródło anegdot.

Komentarze

  1. bon courage. wiem o czym mówisz, też żyję pod kloszem, też czasem mnie zaskakuje, że ludzie mogą być tak głupi i nieświadomi - a to średnia przecież, wcale nie lewa strona krzywej Gaussa. Duolingo polecali w kwestii nauki.
    znałam hiszpankę świetnie mówiącą po polsku bez powiązań rodzinnych, i z dużym powodzeniem uczącą się węgierkę, bo jej facet był polakiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, liczyłam na to, że będę najsłabsza w grupie - bo przecież oni wszyscy mieli francuski w szkole (może poza Niemcem). I bardzo mi się to widziało, bo oczekiwałam, że będę musiała się szybko podciągnąć do ich poziomu, że będziemy szybciej realizować program, że się od nich czegoś nauczę. A tu taka niespodzianka :-(
      Dzieki za wskazówkę, Bon Courage zaraz zainstaluję. DuoLingo znam, jest fajny.

      Usuń
  2. Ja używam duolingo. Nie wiem, czy polecam, bo nie czuję jak na razie, żebym jakoś specjalnie poszła do przodu... Coś tam niby dukam, ale na podstawie absolutnie podstawowym. Ale nic lepszego nie znam :(
    Do nauki samych słówek dobry jest memrise.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. DuoLingo znam, bardzo lubię. IMO sama appka to za mało, bo nie koryguje wymowy, nie piszesz dłuższych tekstów, itp. - dlatego się zapisałam na kurs. Memrise nie znałam, dzięki :-)

      Usuń
  3. Le what? Szukając tu pracy i czytając ogłoszenia, i dowiadując się po trochu, jak wygląda nauka w szkole, do której chodzi syn znajomych, nabrałam skądś przekonania, że każdy człowiek tutaj mówi niemal od urodzenia po niemiecku i francusku, a potem się jeszcze uczy angielskiego, którym włada niemal tak dobrze jak językami ojczystymi. I strasznie im tego zazdrościłam, bo ja znam tylko jeden język doskonale, i trzy inne na poziomie niezaawansowanej komunikacji [tzn. głównie umiem czytać, trochę pisać - na tyle, że da się mnie zrozumieć, i bardzo słabo rozmawiać, ale zwyczajnie nie miałam gdzie się nauczyć mówić, jako że nie jeździłam za granicę, a w Polsce nie było potrzeby]. A tu takie rzeczy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, niestety nie. Też tak myślałam na początku, ale koledzy i koleżanki z kolejnych prac wyprowadzali mnie z błędu ;-) Większość osób z części niemieckojęzycznej włada francuskim raczej słabo - chyba że używają w pracy itp. Tzn. dogadają się w restauracji, sklepie czy gdy ktoś zapyta o drogę. Tak samo ludzie z franc. części nie mówią wcale lub prawie wcale po niem.
      Co do angielskiego - większość osób, które tu poznałam, mówi bdb po angielsku (choć się krygują, że nie). Ale nie wiem na ile to kwestia środowiska, w jakim się obracan.

      Usuń
    2. Też miałam takie wrażenie będąc w CH, bo gdzie nie poszłam, to angielski i francuski (którymi władam dużo lepiej niż niemieckim) wystarczały mi do komunikacji, ALE musiałam mieć farta, bo parę razy w jakichś mniejszych sklepikach sprzedawcy ledwo, ledwo mówili w języku Balzaca, i to w Basel, które jest przecież na granicy z Francją. W Szczecinie porozumiewanie się po niemiecku w byle sklepie i restauracji jest normą... I angielski też zaczyna się robić coraz bardziej powszechny z powodu turystów-zakupowiczów ze Skandynawii. Co do kursów francuskiego, to przechodziłam przez podobne męki z autochtonami w IE, ale trochę ich usprawiedliwia to, że ich pierwszym językiem jest na ogół angielski, który jest inny od większości języków europejskich (np. nie ma wcale rodzajników dżenderowych; koncept rzeczy mającej płeć sprawia, że wybuchają im mózgi). Brazylijczycy, Polacy, Rosjanie, Słowacy i Hiszpanie za to doskonale sobie radzili :)

      Usuń
  4. Ubawił mnie Twój wpis ;-).
    Mnie ostatnio uświadomili, że dzieci od małego uczą się dialektu, a z literackim niemieckim spotykają się dopiero w przedszkolu, więc tak naprawdę jest to dla nich pierwszy język obcy. Przed francuskim bronią się jak diabeł przed święconą wodą, czasem na początku próbowałam przestawić rozmówcę i słyszałam panikę w głosie i kategoryczne nie, nie! ;-)
    A na kursie nie możesz zmienić grupy? Albo przejść na indywidualne?

    pzdrv
    novembre

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, wszyscy znajomi Szwajcarzy nieodmiennie twierdzą, że ich językiem ojczystym jest dialekt, a nie niemiecki.
      Grupy niestety nie mogę zmienić; opcji indywidualnych lekcji też nie ma. Na szczęście opłaciłam tylko semestr, więc jakoś do stycznia się przemęczę.

      Usuń
  5. Jeszcze tak a propos kursów i uczenia się francuskiego: po pierwsze, rozejrzyj się za Alliance Francaise; ich kursy nie są tanie, ale diabelnie skuteczne NAWET w Irlandii. Po drugie, bardzo mi pomogło w opanowaniu języka chodzenie na wymiany konwersacyjne. Może poszukaj po społecznościówkach (np. meetup, facebook), czy nie ma czegoś takiego w Twoim mieście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wskazówki :-) Wymiany konwersacyjne, tak... wymiany wymagają poznawania i spotykania obcych ludzi, nieee-ee ;-) Może potem; na pewno nie na tym etapie - bo ja przecież nie umiem składać zdań jeszcze. To A1, takie zupełne: uczyliśmy się liczb 1-10 i kilku rzeczowników ;-)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty