Takie tam, językowo.

Dla tych, co tl;dr - dziś językowo. Oraz dużo dygresji w nawiasach, uwielbiam umieszczać dygresje w nawiasach!

No i mamy, proszę Państwa, grudzień. Sama nie wiem, jak to się stało [tu wstawić standardowy tekst o szybkości upływu czasu - w dowolnej ulubionej formie]. W tym zakątku Szwajcarii, gdzie mieszkam, koniec listopada i grudzień objawiły się temperaturą ujemną; co prawda śniegu niestety brak, ale... dobra, dosyć o pogodzie. Przecież wcale nie miało być o pogodzie, miało być o języku.

Okazało się otóż na przykład, że dzielimy z ojcem A. podobne irytacje, jeśli chodzi o szkołę Migrosa. Ja, jak zapewne wszyscy czytelnicy pamiętają (była o tym długa notka, być może to ta właśnie, którą pominęliście, bo nie zawierała w sobie nic oprócz narzekań), zapisałam się na francuski, on zaś zapisał się niedawno na arabski; natomiast on, w przeciwieństwie do mnie, nie na poziom dla początkujących. Czyli tym bardziej można by - teoretycznie - oczekiwać kompetencji nauczyciela oraz - teoretycznie - jakiejś tam wiedzy wśród osób z grupy. Tymczasem spotkało go to co samo, co mnie, czyli nieprzygotowana do przekazywania wiedzy nauczycielka oraz grupa, której znajomość języka nie jest bynajmniej na tym poziomie, na jakim być powinna. W przeciwieństwie do mnie natomiast, która wciąż tylko bezgłośnie marzy o poprowadzeniu lekcji za nauczycielkę (nie ze względu na jej braki w wiedzy, ale braki w umiejętnościach pedagogicznych), ojciec A. grzecznie nauczycielkę poprawiał... jako że okazało się, iż zna ona arabski gorzej od niego. Tak więc, jeśli czyta to ktokolwiek, kto zastanawia się nad skorzystaniem z oferty językowej Migrosa, zaprawdę powiadam Wam: spalcie lepiej te pieniądze w kominku, jeżeli już naprawdę chcecie je zmarnować. Będzie zabawniej, a i filmik na Insta czy inny Snapchat można przynajmniej nakręcić, ku uciesze (bądź nienawiści) tłumów. Nawet wypowiedzi mojej "ulubionej" koleżanki z francuskiego (anegdota z ostatnich zajęć: użyłam słowa "poliglota" i spytała, co to za zawód) nie są na tyle zabawne, żeby przesłonić fakt, że wyrzuciłam w błoto tyle jednostek monetarnych. 

O czym nie wspominałam też tu chyba, a co z mojej obserwacji jest zjawiskiem dla Szwajcarów (przynajmniej tych niemieckojęzycznych) dość znamiennym, jest to, że od czasu do czasu, z zupełnie niezrozumiałego dla mnie powodu, mówiąc po angielsku, wymawiają "w" zamiast "ł". I nie, nie dotyczy to żadnych konkretnych słów, ot, bardziej wygląda, jakby coś im się zacinało w mózgu. Obserwowałam i obserwuję to u kolegów z pracy; A., który angielskim włada biegle (znacznie lepiej niż ja, ale on np. od lat czyta właściwie tylko po angielsku, a ja, cóż, nie będziemy ukrywać tego smutnego faktu, po pracy de facto wyłącznie w języku ojczystym, żadnych szans na rozbudowę angielskiego czy niemieckiego wokabularza), też to ma - i irytuje się na siebie, ilekroć mu zwrócę uwagę. Statystycznie, rzekłabym, w 95% przypadków Szwajcar wymówi nam "ł" tam, gdzie być, po czym nastąpi te 5%, gdzie nagle mu się ta funkcja zatnie i będzie "w". Ciekawe, czy ktoś jeszcze to zauważył i robił kiedyś jakieś badania na ten temat. Nie zaobserwowałam tego zjawiska u przedstawicieli żadnej innej nacji, z jaką miałam do czynienia.

Gdyby ktoś spośród Czytelniczek i Czytelników zastanawiał się, dlaczego uważam, że szwajcarski dialekt jest ciężki do nauczenia (i mówimy tu o nauce rozumienia, mówienie to w ogóle nie jest opcja, o jakiej ośmielam się myśleć) dla osoby, która zna język niemiecki, gdyby wszystkie przykłady, jakie tu przytaczam, nie były jak do tej pory dość przekonujące, gdyby pozostał w Was jeszcze jakiś cień wątpliwości, proszę uprzejmie, oto służę przykładem słowa z dialektu berneńskiego. Chodzi mianowicie o piękny czasownik "hinhängen", który to w dialekcie, nieprawdaż, berneńskim, brzmi mniej więcej tak: "herehäncke". Czy czytające to osoby, władające niemieckim, pojmują skalę dramatu? Oto "hin" zostało zamienione na swój antonim, zostało zamienione na "her", bo dlaczegóż by nie! W ten prosty sposób przeczymy jakiejkolwiek logice tłumaczenia ze szwajcarskiego na niemiecki, w ten sposób nadzieje cudzoziemców, łudzących się, że kiedykolwiek zrozumieją szwajcarski, grzebiemy głęboko w ciemnym dole. I zasypujemy wapnem.

Na koniec tej notki zostawiłam informację, jaka mnie wzburzyła. Otóż jest sobie takie sympatyczne zwierzątko, jeżozwierz. Po polsku ładne i logicznie: "a, taki zwierz, co wygląda trochę jak jeż." A tymczasem jak nieszczęsnego, bogom ducha winnego jeżozwierza nazwali niemieckojęzyczni? Nazwali go otóż iglastą świnią! (niem. das Stachelschwein) Doprawdy, nie wiem, co zrobił jeżozwierz temu Niemcowi, który się pierwszy z nim zetknął, ale z pewnością nie zasługiwał od razu na miano świni! (w niemieckim brzmiące zresztą dużo bardziej obraźliwie niż w polskim). Użalmy się zatem nad losem jeżozwierzy w krajach niemieckojęzycznych, a tymczasem życzę Państwu miłego piątku.

Komentarze

  1. po francusku też jest wieprzkiem, porc-épic. ale to zdaje się łacina winna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, interesujące. Guglnęłam i masz rację. Pierwszy raz najwyraźniej nazwali tak jeżozwierza Grecy, potem przeszło do łaciny - i dalej. (Źródło: książka "Tiere und Fabelwesen im Mittelalter"). Dzięki, nauczyłam się nowego francuskiego słowa :-)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty