Głodnych nakarmić... - i tak w podobie.

Jak wszyscy już wiedzą i jak większość z nas* zdążyła napisać na wszelkiego rodzaju portalach społecznościowych - zrobiło się zimno oraz spadł śnieg. Tym samym pogoda stała się pogodą idealną do aktywności pozaplenerowych. 
Nie wiem, jak rzecz przedstawia się u P.T. czytelników, ale ja osobiście uwielbiam być peelingowana, nacierana, nawilżana, masowana... a także siedzieć w saunie, kąpieli czy jacuzzi; o szaleństwach we wszelkiego rodzaju parkach wodnych (świetne zjeżdżalnie w zuryskim Alpamare albo położonym nieopodal Basel Aquabasilea!) nawet nie wspominając. Szwajcaria oferuje pod tym względem szereg możliwości - np. hammam w Bern (który zresztą polecam, lubię tam wracać). Ostatnio wybraliśmy się właśnie tam. Jako że Bern odległe jest od mojego miejsca zamieszkania o ponad godzinę drogi, dotarliśmy do celu po mniej więcej trzech godzinach od zjedzenia śniadania. Był to poważny błąd logistyczny, bo organizm mój cechuje się wyjątkową nieekonomicznością - muszę zjadać posiłki co trzy godziny, w przeciwnym razie mam mdłości z głodu. I jak tu w takich warunkach rozkoszować się pobytem gdziekolwiek? Pech chciał, że była to sobota; jedyna piekarnia, jaką wskazało GoogleMaps w rozsądnej odległości od hammamu, była zamknięta. Do tego lało jak z cebra, a temperatura była akurat taka, żeby ręce grabiały z zimna - i żeby z każdym krokiem coraz goręcej marzyć o ucieczce do jakiegokolwiek ogrzewanego pomieszczenia. Liczba minut, jakie pozostały do stawienia się w drzwiach hammamu, topniała nieubłaganie. W tych właśnie okolicznościach, gdy wracaliśmy spod zamkniętej piekarni, przyuważyłam małą restaurację. Najwyraźniej otwartą. Weszliśmy do środka, zobaczyłam świeży chleb, najwyraźniej przygotowany do serwowania w zestawach śniadaniowych, gwałtownie przełknęłam ślinę. A. w tym czasie rozmawiał z panią kelnerką - po to tylko, by ustalić, że nie mają w sprzedaży żadnych croissantów ani niczego w tym stylu, co można by wziąć na wynos i natychmiast zjeść. Spytałam, czy w sprzedaży mają może chleb - na kromki. Pani z uśmiechem odparła, że nie ma takiej możliwości, ale jeżeli to rozwiąże nasz problem, to po prostu da mi jedną za darmo. Już za chwilę rwałam zębami grubą, chrupiącą pajdę i myślałam sobie (nie po raz pierwszy w życiu zresztą), jak wiele czasem znaczą małe gesty.

Kwestia przesyłek, paczek i listów wygląda w Szwajcarii różnie. Są paczki, które kurierzy bez pytania zostawiają w holu budynku lub tzw. Milchkaestli (skrzynce na mleko**); są też takie, które zabierają z powrotem ze sobą, by spróbować dostarczyć po raz kolejny, odwożą samoczynnie do tzw. Paketshopów - albo które można samodzielnie do takiego Paketshopu/miejsca pracy/gdziekolwiek indziej przekierować. Nie udało mi się jak dotąd ustalić, czy strategia postępowania z paczką zależy od firmy kurierskiej, rodzaju paczki, firmy paczkę wysyłającej czy czegoś jeszcze innego. Większość przesyłek i listów, wysyłanych na terenie Szwajcarii, nie jest pocztą poleconą - toteż nie wymaga podpisu odbiorcy. (W przypadku poleconych można natomiast złożyć na poczcie dyspozycję, by trafiały do skrzynki - oczywiście na własną odpowiedzialność). Niemniej niektóre wymagają - i z tego powodu właśnie musiałam zjawić się dzisiaj na poczcie, przyszło bowiem zamówienie, które złożyliśmy na targach winnych (fajna rzecz, sponsorowana przez sieć sklepów Coop - targi odbywają się raz do roku i umożliwiają degustację oraz zamawianie różnych rodzajów wina, zazwyczaj takiego, które nie jest dostępne w sprzedaży detalicznej. Wstęp jest bezpłatny, dostaje się zaproszenie: dla siebie i osoby towarzyszącej). Pani z poczty przywiozła moją paczkę miniaturowym wagonikiem, otaksowała ją i mnie wzrokiem, po czym spytała życzliwie, czy podjechałam samochodem. Odparłam, że tak, zastanawiając się jednocześnie w popłochu, czy dam radę w ogóle donieść przesyłkę do auta - a jeśli tak, to czy bez uszkodzenia zawartości lub siebie. Jakby w odpowiedzi na moje myśli, pani zasugerowała, żebym ze względu na ciężar paczki podwiozła ją sobie do auta tym właśnie pocztowym wagonikiem. Już za chwilę odbierałam na tyłach budynku wagonik z tkwiącą w nim paczką, a gdy komfortowo i beztrosko dowoziłam ją sobie do samochodu, w głowie dlaczegoś przewijały mi się strzępy obrazków z moich życiowych doświadczeń z Pocztą Polską... 

A tymczasem, skoro mamy już 1 grudnia i coraz bliżej święta (na znaną wszystkim melodię producenta napoju cukrowego) - jeśli dysponujecie odrobiną gotówki, którą możecie dowolnie rozdysponować - to tu, o, jest kilka linków:







Każda wpłata się liczy. Jeden uszczęśliwiony człowiek, nakarmiony kot czy wyleczony pies - to bardzo dużo. No i przede wszystkim - to z kropel składa się morze. 














*z wyjątkiem oczywiście szczęściarzy, żyjących w ciepłych miejscach tej ładnej planety
**Czytelnicy w wieku zbliżonym lub starsi ode mnie wiedzą o czym mowa; reszta zajrzy np. tutaj 

Komentarze

Popularne posty