Rasizm (kulturowy) w Szwajcarii.

Tak właściwie nie jestem do końca pewna, jakiego tu użyć słowa, aczkolwiek podgatunkiem rasizmu jest rasizm kulturowy - i chyba to określenie pasuje tu najtrafniej. Jako osoba biała, dodatkowo o jasnym fenotypie, jestem uprzywilejowana: nie mam żadnych możliwości przekonać się, czym jest dyskryminacja oparta o kolor skóry. Mam natomiast niestety możliwość - jak każdy z nas, pochodzący np. "zza muru" (mimo że muru od tylu lat już nie ma!...) - doznawać rasizmu kulturowego.

Nie od dziś wiemy, że Europa od lat dzieli sie na tę "lepszą" i "gorszą". Ta "lepsza" to np. Niemcy, Szwajcarzy, Francuzi, Holendrzy czy Brytyjczycy... "gorsza" to natomiast Grecy, Portugalczycy, Polacy czy Ukraińcy. Oczywiście, w "gorszej" dla wielu ludzi istnieją jeszcze podpodziały, ale nie widzę żadnego sensu, by się w to zagłębiać i spierać, czy więcej rasizmu doznają Polacy, czy Portugalczycy. Myślę też, że nie ma to znaczenia - każda forma rasizmu jest po prostu zła i krzywdzi jakiegoś człowieka. Szkody te bywają zarówno fizyczne, jak i - znacznie częściej - psychiczne (na szczęście niewielu ludzi ugodzi nożem niewinną osobę, ale ilu np. podczas rekrutacji odrzuci czyjeś CV ze względu na kraj pochodzenia?...)

Mogę wyliczać polskie osiągi do utraty tchu (aczkolwiek po co? Czy nie zasługuję już na starcie znajomości na domyślny szacunek, po prostu jako człowiek?), a i tak nie zmieni to faktu, że istnieją ludzie, którzy słysząc, skąd pochodzę, krzywią się - w mniej lub bardziej wyraźny sposób... albo po prostu bez cienia refleksji uruchamia im się stereotyp pt. "aha, zza muru, biedny/złodziejski/prymitywny Wschód". Szczęśliwie szkalowana przez tak wielu poprawność polityczna uczy ludzi (przynajmniej na zachodzie Europy) powściągać lub kryć takie reakcje; uczy, że nie są one właściwe ani społecznie akceptowane. A to już coś. 

Naturalnie, można kontrolować ludzkie wypowiedzi, ale nie ludzkie myśli i podejmowane na ich podstawie działania. Wróćmy do przykładu z CV. Jeśli ktoś odrzuci moje, nie wiem, czy spowodowane to było faktycznym uznaniem, że moje kompetencje nie są właściwe lub wystarczające na dane stanowisko, czy też niechęć wywołała moja płeć czy kraj pochodzenia - a może wiek? Oczywiście, problem ten można by rozwiązać w banalnie prosty sposób. W większości zawodów nie jest bowiem istotne, jak dana osoba wygląda, w jakim jest wieku czy skąd pochodzi. Liczy się edukacja, doświadczenie zawodowe i kompetencje. Gdyby wysyłać takie CV, niewątpliwie wiele zmieniłoby się, jeśli chodzi o zapraszanie takich czy innych ludzi na rozmowy... (oczywiście, wtedy wchodzimy w problem osób, które mimo poznania kogoś osobiście - co w wielu przypadkach zmienia już negatywne, zawdzięczane stereotypom nastawienie - w dalszym ciągu zioną niechęcią, wpływającą na proces oceny potencjalnego pracownika).

Jest to tzw. dyskryminacja ukryta. Mierzy się ją dość ciężko (zwłaszcza że większość ludzkości we wszelkiego rodzaju badaniach stara się wykreować swój wizerunek lepszy, niż jest w rzeczywistości), udowadnia jeszcze ciężej - w związku z tym nie skupiam się na niej za bardzo. Wychodzę z prostego założenia, że kto chciałby współpracować na co dzień z człowiekiem o horyzontach tak wąskich, że nie rozumie prostego faktu, iż pochodzenie nie powoduje, że każdy obywatel danego kraju jest klonem pozostałych? Niewątpliwie są w Szwajcarii ludzie, którzy nie lubią mnie za fakt bycia Polką, ale nie mam jak tego sprawdzić - wprost nikt nigdy mi tego nie powiedział.

A teraz pora przejść do meritum (w notkach blogowych - przeciwnie niż w życiu - trochę to zwykle u mnie trwa). Tak jak pisałam wyżej, w przypadku przejawów bardzo subtelnych - trudno orzec, jest-li to rasizm czy też zwykła antypatia. Stąd nie odpowiem Wam na pytanie, w jakim stopniu Szwajcarzy nie lubią cudzoziemców. Na co dzień tego się w każdym razie nie odczuwa. Z rzeczy trochę bardziej namacalnych: w ciągu minionych siedmiu lat dwukrotnie zdarzyło mi się, że gdy w sklepie wraz z Mamą rozmawiałyśmy po polsku, sprzedawczyni zaczęła krążyć w pobliżu i patrzeć nam na ręce (zachowanie w Szwajcarii bardzo nietypowe, więc wyraźnie odnotowalne). Więcej do tych sklepów po prostu nie poszłam. Natomiast soczysty i wyraźny przykład dyskryminacji niewątpliwej - pierwszy, odkąd tu mieszkam - przeżyłam kilka miesięcy temu... (Mimo początkowego bardzo silnego zdenerwowania, zdążyłam już zresztą o nim zapomnieć - pewnie dlatego, że był jednostkowy. Wspomnienie wróciło, gdy przeglądałam TODO listę, szukając dla Was tematów do notek).     
  
Poszłam otóż, jak zwykle, na siłownię - tym razem na zajęcia grupowe. Miały to konkretnie być moje drugie zajęcia z jogi. Pierwsze całkiem mi się spodobały (choć nie aż tak, jak te, na które uczęszczałam w poprzednim mieście). Przyszłam kilka minut przed czasem, nauczycielki jeszcze nie było. Po chwili się zjawiła - okazało się jednak, że to inna osoba niż poprzednio. Podobnie jak na moich pierwszych zajęciach - podeszłam, powiedziałam, że jestem tu nowa i poprosiłam grzecznie o poprowadzenie zajęć w Hochdeutschu, bo moja znajomość dialektu jest zbyt słaba, żeby zrozumieć wydawane w nim polecenia z jogi. Nauczycielka odpowiedziała coś w dialekcie, na co znów wyjaśniłam jej po niemiecku, że niestety, nie rozumiem dialektu. Ona znowu odpowiedziała w dialekcie, na co ja powtórzyłam moją prośbę po niemiecku po raz trzeci i wróciłam na matę. 

Zajęcia się zaczęły. Poprowadziła je w dialekcie. Dłuższą chwilę czekałam, myśląc, że może chce mówić i w dialekcie i po niemiecku - ale nic na to nie wskazywało, cały czas nadawała w dialekcie... W końcu przerwałam jej, mówiąc, że nie rozumiem i proszę o przełączenie na niemiecki. Zacisnęła usta, przez chwilę nic nie mówiła, po czym się odezwała - do całej grupy... znów w dialekcie. Wstałam, powiedziałam jej, że to co robi jest zwyczajnie wredne i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Wśród grupy wszczęła się w międzyczasie dyskusja - ktoś (w dialekcie) bronił nauczycielki, ktoś mnie. Wyszłam, a razem ze mną inna (obca mi) dziewczyna - Szwajcarka, która na pożegnanie rzuciła nauczycielce, że nie ma ochoty na zajęcia w takiej atmosferze.

(Gdyby czytał to ktoś, kto w szwajcarskich realiach niespecjalnie się orientuje - wyjaśniam, że niemiecki jest jednym z oficjalnych języków Szwajcarii i zna go absolutnie każdy Szwajcar z części niemieckojęzycznej. Po niemiecku prowadzi się zajęcia w szkole, po niemiecku pisane są wszelkie dokumenty i książki). 

Zeszłyśmy na dół, do obsługi, gdzie dziewczyna opowiedziała sytuację po szwajcarsku, a ja dołożyłam swoje - po niemiecku. Osoba z obsługi niby nam przytakiwała, ale miałam wrażenie, że niespecjalnie się przejęła. Trzęsąc się ze złości, zadzwoniłam do A. Mąż mój jest zazwyczaj bardzo spokojnym człowiekiem, ale wtedy - po raz pierwszy odkąd go znam - dostał szału. Jak się później okazało, zadzwonił niezwłocznie na siłownię, by objechać obsługę z góry do dołu (rozmówczyni tłumaczyła mu, że tamta nauczycielka "zawsze jest taka uparta"), wieczorem zaś napisał oficjalną skargę, pod którą się podpisałam i którą wysłaliśmy listem poleconym.

Przy mojej następnej bytności na siłowni skargę ze mną omówiono, twierdząc, że rasistowska nauczycielka brana jest tylko na zastępstwo podczas urlopu osoby normalnie pełniącej te obowiązki - i że więcej już jej na to zastępstwo nie zatrudnią. Nie wiem, na ile postąpili tak rzeczywiście, a na ile obliczone to było na uspokojenie mnie. Już tam nie chodzę (nie, nie ze względu na rasistkę). Powiem Wam jednak, że w całej tej niefajnej sytuacji duże znaczenie miało dla mnie to, że zareagowała tamta obca dziewczyna. Niby nic, drobny gest, po prostu wyszła ze mną z zajęć - a jednak... Inni tylko mówili, ona jedna rzeczywiście pokazała, że postawy nauczycielki nie akceptuje.

Traf chciał, że o rasizmie rozmawiałam niedawno z moją bliską koleżanką. Jej dzieci urodziły się w Szwajcarii i chodzą do zuryskiej szkoły - konglomeratu dzieciaków wszelkich ras, wyznań i narodowości. Córeczka spytała moją koleżankę, co to jest rasizm. Matka odpowiedziała jej, że to wtedy, gdy nie lubimy kogoś ze względu na to, że się od nas różni - na przykład kolorem skóry... na co mała, wychowana w multikulturowym tyglu, spontanicznie zareagowała: "ale przecież to głupie!"

Jeśli to pokolenie będzie właśnie takie, to - jest nadzieja! 
I z tym optymistycznym akcentem Państwa zostawiam: życząc zarazem miłego dnia.

Komentarze

  1. Tak. Właśnie tak. Mnie spotkało "ale dlaczego pani nie mówi po francusku JAK WSZYSCY", kiedy mówiłam do dziecka po polsku. I cała masa Spojrzeń ze strony starszych pań. I to mimo tego, że Francuzów potomków Polaków albo ożenionych z Pol(a)kami jest chyba z 50%.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, pamiętam tę Twoją notkę. I nigdy nie zrozumiem ich nastawienia (bynajmniej nie dlatego, że sama wyemigrowałam).

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty