Koronawirus - aktualizacja.

NOTATKA NAPISANA DZIŚ WCZESNYM PORANKIEM:

Co mogę powiedzieć. Gdy pisałam tę notkę - to było jeszcze przed tak fatalnym rozwojem sytuacji we Włoszech. Przed paniką i potencjalnym (oby! mam nadzieję, że to tylko plotka) odcięciem Warszawy. Przed... 

Z punktu siedzenia w Szwajcarii sytuacja wydaje się nieco schizofreniczna. Większość innych państw na świecie powprowadzała różnego rodzaju kwarantanny. Szwajcaria, jak dotąd - nie. Owszem, na ulicach i w sklepach widać mniej ludzi. Gdy w poniedziałek byłam w restauracji - była prawie pusta (normalnie stolik rezerwować trzeba z wyprzedzeniem, bo są tłumy). Zniknęły korki w godzinach szczytu w Zurychu. Część firm zdecydowała, że ludzie będą pracować w domu (w tym moja), część wciąż nalega na przychodzenie do biura (A. musi pojawić się tam w nadchodzącym  tygodniu aż dwukrotnie). Zakazano odwiedzin w szpitalach zuryskich (wyjątki: małżonkowie rodzących kobiet i bliskie osoby umierających). W sklepach jak do tej pory wszystko - z wyjątkiem masek i żelu odkażającego - jest. (My żel jeszcze mamy, bo używamy zawsze, gdy coś jemy w górach; A. dokupił też nowy podczas bytności w aptece - akurat wtedy dowieźli świeżą dostawę. Maski natomiast pozostały mi po odwiedzinach ciężarnej koleżanki, której nie chciałam zarazić moim przeziębieniem. Mamy też dwie profesjonalne maski do filtrowania zanieczyszczeń powietrza - kupiliśmy przed wyjazdem na wakacje, ale na szczęście nie były tam potrzebne). Na siłowni wszyscy grzecznie i obficie dezynfekują ręce i maszyny. (Żele do dezynfekcji pojawiły się też w niektórych toaletach w restauracjach, domach handlowych, itp.)  
Ludzie są być może zaniepokojeni, ale na ulicach tego nie widać. Większość przyjaciół i znajomych nie panikuje, ale zarazem zrobiła już pewne zapasy jedzenia. Rząd szwajcarski mówi, że kwarantanna jest zbędna i nie zostanie wprowadzona... ale np. na Twitterze widać, że wielu Szwajcarów się z tym nie zgadza. Jestem w rozterce. Coś wisi w powietrzu... przy całym moim optymizmie nawet ja zaczęłam się nieco niepokoić. Zamówiłam zapas kociego jedzenia. Muszę też odebrać z Niemiec zapas żelu dezynfekującego... chciałam zrobić przy okazji zakupy, żeby nie jechać tylko po paczkę, ale nie wiem, czy nie zastanę tam pustych półek? Zobaczymy. W Szwajcarii w każdym razie jeszcze przedwczoraj jedzenie w sklepach normalnie było, tak więc gdzieś zakupy na pewno uda mi się zrobić, jeśli nie w Niemczech, to tutaj. 

Oby to się szybko skończyło. Niech już wróci całkowita normalność, wszędzie.

WIECZORNA AKTUALIZACJA:

A. przysłał informację - która może być fake newsem - że jutro ma zostać wprowadzony w Szwajcarii stan wyjątkowy.  
Nasze zapasy - zrobione. Nie wszystko można było dostać w Niemczech, bo było już tam sporo pustych półek, więc brakujące rzeczy dokupiłam w Szwajcarii. Jeszcze w środę w Szwajcarii wszystko było... teraz niektóre produkty (np. - jak już zapewne zgadliście - papier toaletowy) kończyły się (i była notka, że nie ma już w hurtowniach) bądź nie było ich wcale (np. bio fasola w puszce). Niemniej udało mi się nabyć prawie wszystko, co chciałam - z wyjątkiem jarmużu. Słysząc, że w Polsce są kłopoty z wyjęciem pieniędzy z bankomatu, uzupełniłam domowy zapas gotówki. Odebrałam zapas leków dla najstarszego kota. Zatankowałam samochód do pełna.
W Szwajcarii ogłoszono dziś zamknięcie wszystkich szkół. Ciekawe, co ogłoszą jutro...     

AKTUALIZACJA PÓŹNOWIECZORNA:

To był fake news. Stan wyjątkowy nie jest planowany. 

Komentarze

  1. Sądzę, że ten stan wyjątkowy to po prostu głuchy telefon. Federacja skorzystała z uprawnień dostępnych tylko w sytuacjach wyjątkowych, by zamknąć szkoły, stoki narciarskie, granice... Ktoś to pewnie tłumaczył na żywo z Niemieckiego na Angielski, następny ktoś z Angielskiego na Ruski, ..., doszedł do Ciebie stan wojenny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, granic nie zamknięto, o zamknięciu stoków też mi nic nie wiadomo. Tak, szkoły zamknięto. Tak, to był fake news - dowiedziałam się już po paru godzinach, dodałam do notki :-)

      Usuń
  2. Ja do niedawna podchodziłam do sprawy spokojnie. Pierwszy raz się zaniepokoiłam, kiedy wypuszczono z bazy wojskowej w San Antonio osobę, która przebywała tam wraz z innymi przetransportowanymi ze statku wycieczkowego - nie poczekano na wynik testów, po opuszczeniu jednostki pani poszła prosto do centrum handlowego i spędziła tam 2 godziny. Po czym przyszedł pozytywny wynik testu na coronavirusa. Minęły trochę czasu, życie się toczyło, pracujemy z domu, więc nie mamy stałego kontaktu z tłumem - nie mamy "tradycyjnej" tv, nie czuliśmy chyba całej tej "paniki". Profilaktycznie przez ostatnie dwa tygodnie trzymaliśmy najmłodszego syna w domu, nie chodził do przedszkola.
    Wczoraj znajomi mi zaczęli wysyłać zdjęcia pustych półek. Pojechałam i zrobiłam zapasy... �� Na szczęście papier toaletowy mam zawsze wielki zapas - niejako przez lenistwo męża zawsze zamawiamy duże ilości z Amazona. ��
    Raczej nie obawiam się powikłań dla nas - jesteśmy młodzi i zdrowi, plus wszystko wskazuje na to że dzieci przechodzą to bardzo dobrze, ale martwię się o rodziców - młodzi już nie są i że zdrowiem też nie najlepiej. ��
    Do tego cała ta atmosfera mnie bardzo stresuje. Niech już będzie normalnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Straszne z tym niezaczekaniem na wynik...
      My też tradycyjnej TV nie mamy - to jest dobro, bo człowiek sam wybiera, co czyta (a sięgałam po sensowne, niepanikujące źródła; ten fake news z notki A. dostał w pracy od kogoś z teamu).
      Też się nie martwię o siebie czy A., ale - rodzice i teściowie... (Aczkolwiek jestem w tym momencie jeszcze szczęśliwsza, że moi rodzice są tu).
      Tak, niech już będzie normalnie. Też na to czekam.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty