Koronawirus - czyli kronika czasów zarazy.

Musiałam dziś pojechać do centrum miasta, załatwić parę spraw. Ostatnio byłam tam dziewiątego marca. Szesnaście dni temu. Tylko szesnaście, a wydaje się jak miesiąc albo dwa. Tak bardzo zdążyła zmienić się sytuacja w związku z pandemią...

Wczesny poranek. Piękny, słoneczny; choć samochód ostrzega, że na zewnątrz zimowo - zaledwie dwa stopnie powyżej zera. Ulice nie są aż tak puste, jak się spodziewałam - tradycyjny o tej porze korek wciąż jest, choć zredukowany do zaledwie paru minut zamiast zwyczajowych piętnastu. Widzę kilka osób na rowerach, są też piesi - ale bardzo nieliczni. Na ulicach, jeszcze niedawno o tej porze zatłoczonych spieszącymi się do pracy ludźmi, widać dosłownie pojedyncze osoby. Większość z nich nosi maski. Mija mnie tramwaj. W środku - oprócz motorniczego - siedzi jedna osoba.

Dojeżdżam do szpitala. Pierwsze zaskoczenie - miejsca parkingowe, gdzie zwykłam stawać, mają tabliczki, informujące o zakazie parkowania tu aż do czerwca. W pobliżu młody chłopak w masce, w kamizelce służbowej. Pytam go (jakże po polsku!), skąd wziął się zakaz i czy mimo wszystko mogłabym tu zaparkować. Mówi, że miejsca te zarezerwowane są obecnie dla pracowników szpitala. Przez krótkofalówkę zapytuje przełożonych, czy mogę zaparkować, ale odpowiedź jest negatywna - mam podjechać na oficjalny szpitalny parking. Jadę więc. Przed wjazdem na parking zatrzymuje mnie młoda kobieta w masce i odblaskowej kamizelce. Pyta uprzejmie, w jakim celu przyjechałam. Gdy odpowiadam, że z wizytą u lekarza, prosi o przedstawienie jakiegoś na to dowodu. Na ułamek sekundy wpadam w popłoch, po czym uzmysławiam sobie, że przecież dostałam SMS-owe przypomnienie o wizycie. To, jak się okazuje, wystarcza - mogę wjechać na parking. Jestem już spóźniona. Wkładam maskę, zamykam auto, pospiesznie upycham w bocznej kieszonce torebki kartę parkingową, by nie musieć później wszędzie jej szukać. 

Szybkim krokiem zmierzam w kierunku wejścia do szpitalnego budynku. Tu również jest strażnik w masce i odblaskowej kamizelce. Widząc go z daleka, od razu wyciągam telefon - i słusznie, on również chce potwierdzenia, że moja obecność na terenie obiektu jest niezbędna. Tuż za drzwiami wejściowymi - kilka osób w maskach i fartuchach i znowu to samo uprzejme pytanie: dlaczego tu jestem. Strażniczka - a może to lekarka? - czyta mojego SMS-a, kiwa głową i pyta, czy jestem zdrowa. Mówię, że nie całkiem, że wciąż lekko pokaszluję i dlatego właśnie mam na sobie maskę. Kobieta chwali mnie za to, po czym mówi, że nawet gdybym maski nie miała, to by mi ją dali. Prosi, bym starannie odkaziła ręce, co pospiesznie acz dokładnie robię. Teraz wreszcie mogę już iść, nikt mnie nie zatrzymuje. Do lekarza wpadam spóźniona o prawie kwadrans, ale na szczęście nie ma mi tego za złe.

Podjeżdżam pod budynek głównej poczty. Zawsze zatłoczone miejsca parkingowe są prawie puste. W środku też pustki, stojaki z z rozmaitymi produktami (koperty, mapy, akcesoria podróżne, itp. itd.) są zasłonięte. Rozmieszczone tu i tam taśmy wymuszają zachowanie odstępu, zarówno między klientami, jak i od okienka. Pobieram karteczkę z numerem, zastanawiając się odruchowo, czy i jakie wirusy obecne są na przycisku automatu. Mój numer wyświetla się praktycznie natychmiast nad jednym z okienek. Mówię uśmiechniętemu panu, że chciałabym nadać list polecony do Polski... i w tym momencie jego mina się wydłuża. "To niestety niemożliwe", oznajmia z przykrością w głosie. "Nie wysyłamy niczego do Polski. To z powodu koronawirusa". Przez chwilę patrzę w osłupieniu, trawiąc usłyszane słowa. "Ale jak to, w ogóle? Nie ma żadnej opcji, żeby wysłać polecony za granicę?", dopytuję. Pan z wahaniem w głosie mówi, że może DHL... Wracam do auta, dzwonię do DHL. Tak, dowiozą list. Za ile? A czy waży mniej niż pół kilograma? Tak. W takim razie 160 franków. Yyyy, ahaaa, to w takim razie dziękuję bardzo za informację, miłego dnia! 

Jestem w centrum handlowym. Parkuję na ostatnim piętrze, po czym zderzam się z zamkniętymi drzwiami automatycznymi, na których wisi kartka z informacją, że z powodu koronawirusa jest zamknięte. Ale przecież sklepy spożywcze miały być otwarte! W desperacji dzwonię do sklepu, które znajduje się w tym budynku i słyszę, że owszem, mają otwarte, ale dostać się do środka można tylko od jednej strony centrum. Co robić, zjeżdżam parę pięter w w dół i lokalizuję otwarte drzwi. Po raz pierwszy odkąd tu bywam, mogę zaparkować tak blisko wejścia.

W środku galerii ludzi niewielu; właściwie niewielu więcej niż osób z obsługi. Otwarte są sklepy z artykułami spożywczymi, sklep dla zwierząt i apteka. Cała reszta pozamykana na głucho. Zdarzało mi się utyskiwać na hałas panujący w tym centrum... zawsze odbywają się tam różnorakie wydarzenia, konkursy, czasem nawet koncerty; zawsze jest tłoczno i bardzo gwarno. Tym razem wyraźnie słyszę tylko sączącą się z głośników wesolutką muzykę. 

W sklepie dla zwierząt jestem jedyną klientką. Na szczęście mają kocią trawę, której zapomniałam zamówić online. 

W aptece czeka kilka osób - naklejki na podłodze wskazują, gdzie powinno się stanąć, by utrzymać dwa metry odstępu. Wszyscy karnie się do tego stosują. Farmaceuci odgrodzeni pleksiglasowymi ściankami; przed ściankami podobne taśmy jak na poczcie - by nie podejść za blisko.

Pod sklepem spożywczym pracownicy ustawiają i dezynfekują wózki. Biorę jeden i wchodzę do środka. Tutaj ludzi jest zdecydowanie najwięcej, ale większość z nich stara się utrzymać dystans. Nie podchodzą do półki, przy której ktoś stoi, czekają ze swoim wózkiem, aż ktoś przejdzie, odsuwają się, gdy ktoś podchodzi za blisko... Zauważam, że ci, którzy zasady te łamią i zachowują się z całkowitą beztroską, to najczęściej osoby w podeszłym wieku. Napotykam spojrzenie starszego pana - wygląda na rozbawionego widokiem maski na mojej twarzy. 

Robienie zakupów przypomina dziwaczny taniec - krok w przód, pobranie z półki, dwa kroki w tył, by z kimś się nie zetknąć; obrót, by spojrzeć, czy ktoś nie za blisko? Obserwując innych, wiem, że poruszam się tak samo. Dystans, dys-tanz, dys-dance... 
Napełniam szybko wózek i jeszcze tylko muszę zaczekać przy samoobsługowej kasie, bo jakaś starsza para ma problem z obsługą terminala. Terminali jest co prawda osiem, ale starsi państwo stanęli ze swoim wózkiem tak, że gdybym też chciała zapłacić, zachowanie dystansu nijak nie byłoby możliwe. 
W końcu płacę, wkładam torby do bagażnika i wracam do domu. 

Po drodze wciąż pustki na ulicach, mimo że zrobiło się już zdecydowanie później. Pełno jest tylko na myjni samochodowej. Czyżby mycie auta awansowało do rangi rozrywki? Na szczęście tankowanie nie, stacja jest pusta.   

Kolejne zakupy nie powinny być konieczne wcześniej niż za dwa-trzy tygodnie. Znów wychodzić z domu będę tylko na spacer, w odludne okolice. Znowu świat skurczy się przede wszystkim do domu. I życia w świecie dziwnym, świecie czekania, świecie jak-długo-jeszcze?

W Szwajcarii dziś więcej potwierdzonych przypadków wirusa niż wczoraj. O ile? O dziewięćset dwadzieścia dziewięć

A Ty? Jak wygląda Twoje życie w czasach zarazy? 

Komentarze

  1. Moje życie wygląda niewiele inaczej niż przed zarazą, zasadniczy rozkład dnia powszedniego nie uległ zmianie. Wstaję rano, jadę do pracy - tylko autobusy i tramwaje prawie puste, bdb - robię swoje, przy każdej okazji myjąc i odkażając ręce (pierwszy raz w życiu muszę używać kremu do rąk), wychodzę późno, wracam do domu, nie mam za wiele czasu na nic innego, jak zawsze. Chyba więcej rozmawiam z przyjaciółmi i znajomymi przez net. Wcześniej jeszcze chodziłam na siłownię albo długie spaceromarsze, teraz siłownia odpadła, a z marszami się słabo wyrabiam, zresztą staram się przynajmniej co parę dni jechać do pracy rowerem, więc swoją porcję ruchu i tak dostaję (jeździłabym częściej, ale jeden dzień z temperaturą bliską zera ciut za mocno mi dokopał, jeszcze nie zdecydowałam, czy wolę złapać ostre przeziębienie, czy koronę w zbiorkomie ;>)
    W sklepie bywam rzadziej niż przedtem, ale przynajmniej raz lub dwa razy na tydzień muszę, nie mam jak zrobić zakupów na tygodnie naprzód. Po mieście też jakoś nie mam czasu chodzić, żeby zobaczyć, jak bardzo jest inaczej, a do pracy jadę trasą po obrzeżach, omijając centrum, bo się przekonałam, że niestety w centrum jest największe ryzyko napotkania typów "pani kopsnie dwa franki" lub innych, którym się nie chce zachować dystansu na przystanku lub w tramwaju.
    Na razie w kwestiach osobistych najbardziej mi doskwiera, że zamknęli granice, odcinając mnie tym samym od co najmniej kilku produktów niedostępnych w Szwajcarii, oraz od mojego weterynarza (oby koty nie chorowały) i że od trzech tygodni nie byłam w górach, im bardziej wiosennie, tym większy Wanderlust mnie łapie :} Fala paniki już po mnie przeszła, zostawiając mniej lub bardziej intensywny lęk, zwłaszcza o rodzinę. Pocieszam się myślą, że przynajmniej natura przez moment odetchnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie zamknięcie granic doskwiera o tyle, że czasami zamawiam coś, co nie może być wysłane do Szwajcarii - i wtedy niemiecki adres w PaketShopie bardzo się przydaje.

      Usuń
  2. O 929 w ciągu jednej doby? O matko! Oo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szwajcaria się zatrzymała na poziomie tysiąca dziennie. Dużo? Biorąc pod uwagę, że aktualnym pomysłem na pokonanie choroby jest wykształcenie odporności u 70%+ osób... To jest tempo, przy którym to wszystko przeminie w sam raz na wrzesień, za szesnaście lat. A szpitale pustawe, można by szybciej. Dlatego właśnie Szwajcaria ogłosiła w tym tygodniu, że będzie stopniowe rozluźnianie środków ostrożności.

      Usuń
    2. W tej chwili jesteśmy na poziomie trzysta+ dziennie. I tak, stopniowe poluzowywanie środków ostrożności niedługo się zacznie.

      Usuń
  3. (Trzeci raz próbuję skomentować, dopiero teraz blogger rozpoznaje mój profil) Pomyśl sobie, o ile byłoby Ci trudniej, gdybyś nie miała auta. Ta epidemia nauczyła mnie doceniać to, co mam (np. opcję dowozu zakupów do domu). Mam nadzieję, że nie masz więcej wizyt lekarskich zaplanowanych na najbliższe tygodnie. Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałam o tym już wiele razy od początku pandemii... Przede wszystkim błogosławię fakt, że dzięki samochodowi możemy wciąż bezpiecznie jeździć w góry/do ruin zamków/itp. - na wędrówki...

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty