Koronawirus - tęsknota.

Leżę na tarasie. Wpatruję się w częściowo przesłonięte chmurami nocne niebo i migoczące na nim trzy świetlne punkty. Gwiazdy? Chyba nie, wydaje się, że się poruszają... Może satelity? A może po prostu samoloty - wysłane w dalekie zakątki świata, żeby ściągnąć ludzi do domu? Wzrusza mnie to, swoją drogą - że tak wiele państw wysłało specjalne czartery po swoich obywateli, żeby tylko mogli wrócić. Wiem, wiem, nikt z decydujących nie robi tego z sentymentu, ale i tak... 

Jak czuje się człowiek, który poleciał w podróż i okazało się, że nie może z niej wrócić? Zwyczajna kolej rzeczy to przecież - nieunikniony, zdawałoby się - smutek kończących się wakacji. Wypierany jest z wolna przez rezygnację, poddanie się nieuchronnej kolei rzeczy, gdy z kartą pokładową w ręku lub na telefonie idziemy wolno w kierunku właściwej bramki, jeszcze łapiemy ostatnie sekundy wolności i beztroski, pozbywając się resztek nieprzydatnych już "wakacyjnych" pieniędzy, robiąc ostatnie zakupy w wolnocłowym... ale w tym poddaniu się jest przecież zarazem element pewności, element bezpieczeństwa - bo z tą maleńką śmiercią czasu wyrwanego codzienności, zaczyna się powrót do zwykłego życia, tak ważna stabilność, tak istotna - zwyczajność.

A gdy tego wszystkiego zabraknie? Gdy okaże się, że nie - nie polecimy, nie zobaczymy bliskich i przyjaciół, nie pójdziemy do pracy, a zamiast zostaniemy tam - tam, gdzie nie ma już przecież nawet naszego tymczasowego domu, bo miał być tylko na te parę dni czy tygodni? Co wtedy?

Myślę sobie, jak mało brakowało, wystarczyło, żebyśmy zabukowali naszą podróż na zaledwie dwa tygodnie później - a wtedy zabrakłoby samolotu powrotnego, nie wrócilibyśmy do domu. A w każdym razie - nie przez kolejne półtora miesiąca, bo dopiero wtedy został wysłany czarter w tamtym kierunku, na drugi koniec świata. 

Patrzę w niebo i przypominam sobie tyle innych momentów, gdy robiłam to samo, w zupełnie innym momencie czasowym, pod zupełnie inną szerokością czy długością geograficzną, pod innymi gwiazdami. 

Noce oglądane z pokładu samolotu, gdy sunie się przez ciemność, a rzeczywistość zatraca ostre kontury. Czerń absolutna na włoskim niebie, gdy pierwszy raz w życiu pływałam w nocy - a morze było tak przyjemnie ciepłe. Rozgwieżdżone niebo nad Gdańskiem, tajemnicze cienie kamienic - i pierwsze pocałunki. Nocne niebo nad Juratą, smutny T. obok i jakże głupie (z perspektywy lat) życzenie na widok spadającej gwiazdy. Tamten zlot: ciemność lasu i nieba południowej Polski i jasność płonącego ogniska. Znowu Gdańsk, tym razem plaża - nów, niewiele gwiazd, bardzo zimno (razem z S., dygocząc z chłodu, piliśmy mieszankę spirytusu i coli na rozgrzewkę). Pełnia na Karaibach - i samotny spacer pod palmami. Kolacja na plaży na Bali - najpierw zachód słońca, a potem Droga Mleczna nad oceanem (i ta młodziutka Arabka obok, wyglądająca, jakby walczyła ze łzami, podczas gdy jej o wiele starszy towarzysz szeptał jej coś niecierpliwie do ucha). Tamten spacer brazylijską plażą, miriady gwiazd nad naszymi głowami, niespodzianka, którą przygotował A. Tamta noc, płatki róż, bąbelki szampana na języku - i gwiazdy odbijające się w lustrze jeziora Czterech Kantonów. Pełnia na Seszelach - wracaliśmy z tamtej kolacji, a księżyc świecił tak mocno, że cienie palm na piasku były wyraźne jak za dnia. Zachód słońca, a potem gwiazdy zapalające się z wolna nad Wielkim Kanionem. Tamta noc, widok z naszego okna, ciemne niebo i tyle świateł - neonów, budynków, gondoli... odbijających się w Canal Grande. Wyszukiwanie gwiazdozbiorów na australijskim niebie, podczas gdy czekaliśmy, aż pingwiny zaczną wracać do swoich gniazd...
[...i tyle, tyle innych...]

Zdaję sobie sprawę, że spowodowana pandemią niemożność podróżowania jest zaledwie drobną przykrością, błahostką, szczegółem być może niewartym uwagi  - szczególnie w porównaniu z tym, co dzieje się tu, wydarza się tam, staje się z. Zdaję sobie sprawę, że jestem szczęściarą - w Szwajcarii nie wydano zakazu wychodzenia z domu, a ja mam samochód, wciąż mogę pojechać w moje ukochane góry, tak jak dziś: zachłysnąć się pięknem, zmęczyć na szlaku, wyczyścić głowę. 
Zdaję sobie sprawę. Jestem wdzięczna, naprawdę. Ale...  

A może to jednak są gwiazdy, a tylko ruch chmur stwarza złudzenie, że się przesuwają?  

Komentarze

Popularne posty