Nic do powiedzenia.

Najczęściej piszę wtedy, gdy mam natchnienie. Tak, wiem, czytałam te wszystkie porady, że pisać powinno się codziennie, trenować, ćwiczyć... cóż robić, gdy cała moja natura burzy się przeciwko temu. To jak jeść, gdy nie jest się głodną. Pić, gdy nie jest się spragnioną. Z natury rzeczy źle znoszę każdy przymus, a tego typu porady-nakazy budzą we mnie co najwyżej dziecinną chęć pokazania języka - a właśnie że nie, nie będę!... i co mi zrobisz? Ale, wracając do meritum... (o tak, mistrzyni dygresji ze mnie, płynę ze swoim słowotokiem dokładnie tam, gdzie ten mnie unosi). 

Było o natchnieniu. Czy też, jeśli ktoś woli - o tym momencie, gdy słowa układają się w głowie w kompletny tekst, a mnie pozostaje jedynie go spisać. Otóż ten kompletny tekst mam w głowie zazwyczaj wtedy, gdy kładę się spać. Zgadnijcie, czy wychodzę wówczas z łóżka, brnę przez ciemności do sąsiedniego pokoju, tego z komputerami, starając się nie obudzić A. i ze świadomością w tyle głowy, że jutro trzeba wstać wcześnie rano do pracy?... 

Oczywiście, że nie. Nie mam dwudziestu lat, w związku z czym pragmatyczność i potrzeba snu przeważa nad chęcią pisania. W efekcie dziesiątki notek tworzą się w ciemnościach i giną, nie ujrzawszy nigdy światła dziennego. Kiedy budzę się rano, zazwyczaj już ich nie pamiętam. Była chwila, minęła. Przepadło. Na wieczność.

Ale czasami kładę się spać późno. Albo inaczej: nie kładę się spać tak długo, że wieczorne wyciszenie następuje w chwili, gdy jeszcze nie jestem w łóżku. Że natchnienie (albo też, mniej górnolotnie: potrzeba pisania) puka mnie rozkazująco palcem w ramię: idź, wiem, że jest bardzo późno, ale przecież jeszcze nie śpisz; trudno, jakoś to będzie, idź - przecież jutro jest sobota, jest niedziela. I idę - tak jak dziś. 

Idę, żeby pisać. Pisać o tym, że właściwie coraz mniej mam do powiedzenia: na mediach społecznościowych zwłaszcza. Że mam wrażenie, iż wszystko już było; klasyczne nihil novi sub sole. Że to, o czym myślę, co ewentualnie mogłabym chcieć komuś doradzić, przekazać, pomóc... zrobiło i robi już sto tysięcy innych osób. Że miłość i związki, że ekologia i troska o zwierzęta, że feminizm i inne prawa człowieka, porady zawodowe, wpisy fitnessowe, analogie historyczne, instrukcje kosmetyczne wałkowane są w kółko i nieustająco. I że właściwie nie chce mi się dodawać swojego głosu. Że cokolwiek nie powiem, zjawią się jednostki, które postarają się moje słowa zdezinterpretować. Że dołączę do wielogłosowego chóru, w którym - jak coraz częściej obserwuję - rzecz nie w tym, żeby kogoś przekonać, wyjaśnić, usunąć źródła nieporozumień, ale by wykrzyczeć swoją prawdę bardzo głośno, na całe gardło, żeby pokazać, że ja ja ja! tu jestem.

Nie chce mi się, doprawdy. Ten cały zgiełk mnie zniechęca; jak już tu kiedyś wspominałam, nie lubię hałasu. Im starsza jestem, tym lepszą zaś mam świadomość własnego istnienia, śladu mocno odciskanego na tkance tej akurat rzeczywistości spośród n równoległych. Coraz mniej mi potrzeba się-zaznaczenia. Jestem tu i będę - tak długo, aż. Inni ludzie popełniać zaś będą swoje własne, osobiste błędy tym gorliwiej, im staranniej będę próbowała ich od tego uchronić. 

To właściwie chyba jest też definicja dorosłości; nie twierdzę, że ogólna, ale na pewno moja. Patrzeć i czekać w milczeniu, wystrzegać się rad. Rady prowadzą do zniecierpliwionego wzruszania ramionami, do "masz rację, ale" i lecenia jak ćma w ogień do kolejnych problemów. Wesprzeć - kiedy przyjdą, ale pozwolić, żeby upadali dokładnie po swojemu. Przestać gryźć palce i nie sypiać po nocach, gdy jasno się widzi cudze błędne ścieżki. Nigdy nie mówić "a nie mówiłam". Nie tłuc pięściami w szklaną ścianę cudzych traum. Czekać. I pomóc się podnieść, kiedy już po wszystkim. 

A jeśli nie przyjdą? Tak widocznie miało być. Pożegnania i powroty; końce i początki.  

Zamknięta w iluzorycznie bezpiecznym kokonie aktualnego szczęścia oddycham spokojnie. Jestem matką ich wszystkich i matką niczyją. Patrzę. Obserwuję. Widzę.


A co myślę, to moje. Nikomu nie oddam. 

 


 

 

Komentarze

  1. Myślę dokładnie tak samo jak Ty. To pewnie przychodzi z wiekiem.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty