Takie tam, o świętach.

Że polskie kolędy wywołują u mnie wzruszenie, jest zrozumiałe - są częścią mojego dzieciństwa; polskiej kultury, w której wyrosłam. Z jakiejś jednak przyczyny podobnie jednak działają anglojęzyczne - te najstarsze, takie jak O Come All Ye Faithful, Good King Wenceslas, Deck The Halls czy God Rest Ye Merry, Gentlemen - albo Joy To The World. Jednym z błogosławieństw internetu jest nie tylko to, że można znaleźć słowa do każdej z nich (co pozwoliło mi swego czasu dokładnie zapoznać się z treścią i nauczyć garści całkiem nowych angielskich słów), ale też to, że znaleźć można każdej z nich genezę. Czy zastanawialiście się na przykład kiedykolwiek nad tekstem do Twelve Days Of Christmas? Jeśli tak, to tutaj jest (bardzo interesujące!) wyjaśnienie. (Swoją drogą, komentarz pod tym video na YT, "let's do the math", jest doskonały!)


Świętowanie trwa: dziś po szwajcarsku, czyli byliśmy w górach. Zmęczeni i zdyszani po przedzieraniu się przez śnieg, z twarzami wyszczypanymi od mrozu, wróciliśmy do domu i pochłonęliśmy gigantyczne ilości raclette (oraz ziemniaków, korniszonów, cebulek perłowych, marynowanych kolbek kukurydzy i - wbrew jakiejkolwiek tradycji - pikantnych papryczek nadziewanych serem). 



Boże Narodzenie sprowadza wspomnienia. Wracam myślami do minionych lat. Są tam ludzie i zwierzęta, których już nie ma... ale jest też dzieciństwo i nastoletniość, a wraz z nimi twarze rodziców - zmieniające się wraz z biegiem czasu, ale wciąż jednakowo ukochane; i na szczęście wciąż - tu. 
Jest też ostatnich sześć cudownych lat. Grzebię w tych wspomnieniach jak w szkatułce pełnej najpiękniejszych klejnotów, śmieję się i wzruszam na przemian -  i jedyne, czego bardzo mocno pragnę, to żeby przed nami jeszcze co najmniej trzydzieści albo i czterdzieści takich lat; i żeby nie było nas mniej, oby jak najdłużej. (Więcej to zawsze piękna opcja, niezależnie, czy chodzi o nowe dzieci w rodzinie albo u przyjaciół czy też o nowe przyjaźnie). 


Czytam zachłannie. A przy tym łączę dwie przyjemności w jedną: obżeram się, objadam, pochłaniam, smakuję, napycham, konsumuję. Wbrew wszelkiemu rozsądkowi (na szczęście istnieje herbata miętowa). Makówki, piernik staropolski, ciasteczka, czekolady, pralinki, mandarynki, pomarańcze, jabłka. (I słonecznik, oczywiście, słonecznik musi być!) Żałuję, że nie mogę zjeść jeszcze więcej... wszystko jest TAKIE dobre!

A Wam jak upływają święta? :-)

Komentarze

Popularne posty