Wybory w Polsce anno domini 2023, czyli co tam panie w polityce.
Witam ponownie, dziś mamy październik, a jest to - jak wiemy - całkiem niezły październik dla polskiej demokracji. W tym roku też przyłożyłam do tego swoje dwa krzyżyki, takoż moja rodzicielka - komisje w Zurychu były trzy, zarejestrować się via net było absurdalnie łatwo, a tego, co działo się w Polsce, miałam już dosyć nawet z perspektywy okazjonalnego czytania wiadomości - i najwyraźniej większość Polonii również (o osobach mieszkających w Polsce na co dzień nie wspominając). W każdym razie to druga najlepsza frekwencja od 1919 roku - 74% to oszałamiająco dobry wynik - plus wzruszająca społeczna solidarność np. w stosunku do osób czekających na zagłosowanie w Jagodnie czy w spokojnej odmowie głosowania w referendum (w którym, jak wiemy, pytania absolutnie nie były tendencyjne!)
Fajnie jest móc czuć się dumną z bycia Polką (i to już kolejny raz w relatywnie krótkim czasie, poprzednio w reakcji na wojnę w Ukrainie!), gdyż, jak wszyscy wiemy, różnie bywa z wizerunkiem Polski na świecie. I tak, można się nie przejmować, można kompletnie to ignorować, tłumaczyć sobie, że przecież to nie ja mam wpływ na to, co robią politycy partii różnych; można wreszcie - mniej lub bardziej - wypierać się faktu pochodzenia z Polski, a w skrajnych wypadkach wręcz udawać, że nie ma się z nią niczego wspólnego. I owszem, kraju urodzenia i wychowania się nie wybiera, można się z niego wyprowadzić (co kilka milionów osób uczyniło, wliczając piszącą te słowa), ale bądźmy szczerzy, polskość to coś, co nas w ogromnej mierze ukształtowało, co nas trwale łączy i jest naszą cechą immanentną - do końca życia każdej i każdego z nas. Jak śpiewał swego czasu artysta K. (zdrowia, swoją drogą!), "to się może nie podobać, ale tego się nie zmieni".
Sama mieszkam poza Polską już od dwunastu lat. (Wyjechałam w pierwszej połowie października, więc to rzeczywiście dwanaście). Nie ukrywam, że wyjeżdżając, dysponowałam gwałtownymi emocjami negatywnymi w stosunku do Polski; to, jak mi się w niej żyło i jaka wtedy była, te właśnie różnice nie do pogodzenia między mną a nią były głównym motorem mojego wyjazdu.
Czas, jak wiadomo, studzi emocje, nawet i te najżywsze. Układając sobie relacje z nowym krajem, który przyjął mnie bardzo serdecznie i który stał się moim domem, pomału-pomalutku ochłonęłam, pozbierałam się. Przestałam żywić do Polski nienawiść - a w takim właśnie nastroju ją opuszczałam. (Dość kłopotliwym, jako że nienawidzenie Polski to jak nienawidzenie fragmentu siebie. Nie dość, że niezdrowe, to na dodatek bez sensu). Ba, odległość poprawiła nasze stosunki o tyle, że zaczęłam ją lubić.
I to jest właśnie stan na dzień dzisiejszy, jeśli o mnie chodzi. Odległość pomogła; pomogło to, że poszłam swoją drogą; że się rozstałyśmy. Lubię dziś kraj mojego pochodzenia - nawet jeśli do idealnego jest z mojej perspektywy bardzo mu daleko; nawet jeśli kiedyś wolałam stamtąd nie pochodzić. (W dalszym ciągu zresztą uważam, że pochodzenie z Polski jest pod wieloma względami niełatwe; szczególnie jeśli porównać to z pochodzeniem np. ze Szwajcarii. Oczywiście, tak, niewątpliwie trudniej jest pochodzić np. z Salwadoru czy Sudanu; nie mówię, że nie, ale - przy całym współczuciu dla Salwadorczyków czy Sudańczyków - bardziej interesuje mnie mój własny problem. Bycie Polką czy Polakiem stoi, moim zdaniem, na skali trudności całkiem wysoko - z racji tego, co spotkało Polskę na przestrzeni ostatnich paru setek lat, a co zarazem uczyniło nas takimi, jakimi jesteśmy dziś. I to jest fakt, na który można się obrażać albo go nie lubić, ale kłócić się z nim nie sposób).
Dziś na wiele spraw patrzę zupełnie inaczej. Nie mam złudzeń (tych, rzekłabym, mam może nawet mniej niż tę ponad dekadę temu) - ale też i jednocześnie patrzę szerzej. I akceptuję - istnienie zarówno tych dobrych stron polskości, jak i tych złych (jak i efektów tego we mnie: córce nieodrodnej, córce marnotrawnej). Co najważniejsze - z biegiem lat zniknęło zacietrzewienie; mam w sobie o wiele więcej wyrozumiałości, dużo więcej spokoju.
Polska to ofiara rozbiorów, nazistów i ZSRR. Polska to efekt liberum veto, magnackiej chciwości i samowoli, straszliwej chłopskiej nędzy. Polska to ukrywanie Żydów - z narażaniem życia swojego i całej swojej rodziny. Polska to wydawanie Żydów - dla pieniędzy albo z racji antysemityzmu. Polska to kościół katolicki: księża gwałcący dzieci, hipokryci, chciwcy i cynicy; i księża idealistyczni, walczący niestrudzenie o dobro w imię swojej wiary. Polska to bohaterstwo i tchórzostwo. Polska to skrajne poświęcenie i ogromny egoizm. Polska to wielka podłość i wzruszająca szlachetność. Polska to dobro. Polska to zło. Polska - to my.
Właściwie wszystko, o czym staram się tu napisać, czym staram się ten tekst podsumować, brzmi banalnie. Nie wiem, może nie da się o tym pisać bez banałów - a może po prostu ja tego nie potrafię. Powtórzę więc tylko, że doszłam do tego etapu, w którym nas lubię. W którym reaguję pozytywnie, słysząc nieoczekiwanie język polski (a w każdym razie w większości przypadków). W którym mam dla nas sympatię i współczucie - właśnie dlatego, że nie było nigdy łatwo; że dalej nie jest. W którym mam dla nas ogrom podziwu i szacunku - za wszystkie dobre rzeczy; za naszą szczodrość i gościnność; za kreatywność i fantazję; za to, jacy świetni jesteśmy w oporze i rebelii - jak i w codziennej, żmudnej wytrwałości. Doszłam - mówiąc inaczej - do etapu, w którym cieszę się z mojej polskości. Czego i czytającym życzę... szczególnie tym, którzy z Polski nie wyjechali. Gdyż, jakkolwiek wracać nie zamierzam - nie ukrywam, że fajnie by było mieć tę świadomość: że w Polsce jest spokojnie, życzliwie i bezstresowo... dla każdego człowieka.
(A następna notka będzie o krabach, obiecuję).
schody polskie, Gdańsk, rok 2003
Chyba musiałabym wyjechać na dłużej, żeby zatęsknić. A serio, mam oswojoną i lubię polską rzeczywistość codzienną, zżymam się na szerszą perspektywę głównie. Nie mieści mi się w głowie, że to, co dzieje się w życiu publicznym, to na serio. Że znormalizowało się chamstwo, kłamstwo i cwaniactwo. Kiedyś otwierałam szeroko oczy na filmikach z bójkami w Knesecie, ale od kilku lat to samo widzę w Polsce. I to mnie przeraża na tyle, że zaczyna mnie coraz mniej trzymać w Polsce.
OdpowiedzUsuńTeż zagłosowane.
Z jakąkolwiek polską TV ostatni (a i to okazjonalny) styk miałam pewnie w okolicach 2006-2007 roku. Wiadomości online dawkuję sobie oszczędnie, bywają długie okresy, gdy w ogóle ich unikam. (Nieświadomość to najtańszy z psychotropów, nieprawdaż). Debaty żadnej nie oglądałam od lat. Nie jestem więc na bieżąco z zachowaniami polskich polityków czy kulturą ich dyskusji; ale z tego, co piszesz - poszło w fatalnym kierunku...
UsuńJa pisałam tę notkę z punktu widzenia osoby, która w tym roku była w PL dwa razy, a poprzednio dwa lata temu, jeden raz - czyli tak naprawdę turystki. Do tego myśląc przy niej nie o politykach, a o "zwykłych" ludziach - ot, spotykanych w sklepie, na ulicy, w urzędzie, itp. - którzy wydają mi się dziś bardziej sympatyczni, pomocni i znacząco mniej agresywni, niż ich zapamiętałam, wyjeżdżając. Ale też rzuciło mi się w oczy, że ludzie wydają się bardziej hm, zrezygnowani?