Wielki powrót #mzf.
Im dłużej tu mieszkam, tym ciężej jest mi kontynuować cykl #mzf - z uwagi na to, że wiele rzeczy, które kiedyś były dla mnie nowe i kontrastowe w stosunku do rzeczywistości polskiej, przeszły płynnie w coś zupełnie normalnego, do czego jestem w pełni przyzwyczajona. Niemniej parę rzeczy wciąż jeszcze się uzbiera.
W przypadku wznoszenia toastu w Szwajcarii, używa się słowa "prosit" lub - znacznie częściej - dialektowej wersji "pröstli" (słowo to pochodzi z łaciny i oznacza w wolnym tłumaczeniu "niech idzie na pożytek", "niech uczyni dobrze" - czyli po prostu "na zdrowie!") Niemieckie "zum Wohl" słychać tu raczej rzadko. Co natomiast przy wznoszeniu toastu ze Szwajcarem jest bardzo istotne - to, żeby w momencie, gdy stukamy swoim kieliszkiem/szklanką w jego, patrzeć mu prosto w w oczy. Jeśli tego nie robimy, zostanie to źle odebrane.
W bardzo wielu szwajcarskich restauracjach sztućce przewidziane są do... wielorazowego użytku. Czyli jeśli jemy dwa dania, wymagające widelca i noża, po zjedzeniu pierwszego powinniśmy sztućce odłożyć na bok, a nie na brudny talerz. Niemniej jeśli zapomnimy się i zostawimy je na talerzu, obsługa zabierająca go położy je nam z powrotem na stole. Mnie najwyraźniej wciąż nie do końca mieści się to w głowie, bo nagminnie o tym zapominam.
W Szwajcarii czynnością w restauracjach bardzo częstą, która nikogo nie krępuje, jest też wycieranie chlebem resztek sosu z talerza.
Jak mawia moja koleżanka, mieszkająca tu od ponad dekady, w przypadku konwersacji ze Szwajcarami zwrócić uwagę trzeba nie tylko na to, co mówią - ale też na to, czego nie mówią. Powszechnie akceptowanym sposobem konwersacji jest tutaj owijanie w bawełnę - z zachowaniem wszelkiego rodzaju możliwych form grzecznościowych (typu "mógłbyś" zamiast "możesz" czy używaniem eufemizmów - eufemizmy są zresztą czymś BARDZO szwajcarskim). Bezpośredniość bywa uważana tu za niegrzeczną czy wręcz prostacką; a czasami nawet szokującą. Jako osobie ceniącej sobie szczerość i bezpośredniość, zdarzyło mi się już kiedyś usłyszeć np. na rozmowie kwalifikacyjnej, że jestem "szokująco szczera".
W związku z powyższym, czasami mam też wrażenie, że Szwajcarzy nie wiedzą co to bunt. Raz, że kontrola okazywanych emocji jest w tutejszym społeczeństwie bardzo silna, dwa - mam wrażenie, że ten niemalże genetyczny sprzeciw, cechujący większość Polaków, tutaj praktycznie nie istnieje; że ludzie przyjmują zmienne okoliczności losu z eleganckim, pełnym doskonałego opanowania uśmiechem, kwitując je co najwyżej nacechowaną subtelną ironią uwagą. Czasami to podziwiam - a czasami irytuje mnie tak, że miałabym chęć nimi potrząsnąć i wrzasnąć "ale powiedzże, co naprawdę myślisz!"
oo we Francji też obowiązuje patrzenie w oczy, też się często zachowuje sztućce, i też można, a nawet należy "saucer" - jest nawet na to specjalny czasownik! jak się nie wytrze, znaczy, że nie smakowało. za to eufemizmów nie ma. szkoda, mnie by pasowały.
OdpowiedzUsuńO popatrz! "Saucer" zapamiętam. Ale ze sztućcami zabiłaś mi teraz ćwieka. Jeśli chodzi o Francję -bywa(ła)m dość często w Alzacji i nie przypominam sobie, żeby tak robili... i teraz pytanie: czy w Alzacji tak nie robią (wątpliwe, biorąc pod uwagę to, co napisałaś), czy też ja nie zwróciłam na to uwagi, bo Niemcy i Francja to dla mnie taka pół-zagranica (raz, że kiedyś mieszkałam bardzo blisko: do Niemiec jeździłam na zakupy, do Francji biegałam; dwa - w Szwajcarii mówią po niemiecku i francusku, a tam, gdzie bywam, wygląda też często jak w Szwajcarii). Następnym razem muszę koniecznie zwrócić uwagę :-)
UsuńA eufemizmy... kwestia gustu. Osobiście wolałabym usłyszeć np. "nie cierpię tego" niż "to rozwiązanie jest dla mnie nie do końca satysfakcjonujące". Skąd bowiem potem człowiek ma wiedzieć, kiedy traktować wypowiedź nr 2 dosłownie, a kiedy nie?... Nawet gdy mówi się wprost, słowa mogą być źródłem nieporozumień - a co dopiero, kiedy trzeba dekodować jakieś ukryte znaczenia.