Dla siebie i dla środowiska. Bo to właśnie z kropel składa się morze. (1/3)

Dla tych co tl;dr - zmiany, jakie wprowadziłam w swoim życiu w 2019. Może i niewielkie, ale dla mnie bardzo istotne. 

Podobnie jak Margotwpadłam na pomysł, żeby podsumowanie 2019 zawrzeć w tym roku w paru notkach. W odróżnieniu od Margot, napisałam dopiero pierwszą z nich. Właściwie to napisałam ją kilka dni temu. Odkładałam jej opublikowanie, bo chciałam przygotować do tej notki dodatkowy plik. Biorąc pod uwagę, jak długo zbierałam się do policzenia statystyk odnośnie rekruterów, czas publikacji przypadłby pewnie na okolice czerwca. A lepiej robić coś nieco gorzej, ale robić - więc publikuję. (Bez pliku).  

Kiedyś, na początku tego roku, planowałam umieścić treść dzisiejszej notki w kilku postach instagramowych: w tym samym mniej więcej czasie, gdy to czy owo wdrażałam. Ale że nie była to platforma dobra do pisania, w końcu nic z tego nie wyszło. Niemniej co się odwlecze, to nie uciecze. Więc - dziś. (Postanowienia noworoczne wkrótce, a nuż ktoś coś?) 

Od paru miesięcy jestem aktywna fizycznie sześć razy w tygodniu. Trzy razy z tego to siłownia - rozgrzewka, ćwiczenia siłowe, kardio, wreszcie stretching. To akurat nic nowego - uwielbiam siłkę i zawsze do niej wracam. Ba, żeby wybrać ten najfajniejszy klub fitness ze wszystkich, przetestowałam ich piętnaście. (Wierni czytelnicy bloga zapewne pamiętają, że gdy robię coś, na czym mi zależy, to... porządnie - a nowi albo ci, którzy nie pamiętają, mogą zajrzeć tutaj, wcisnąć ctrl+f i wpisać "garść"). Bycie silniejszą i sprawniejszą przy codziennych czynnościach; przepływanie dłuższych dystansów na wakacjach; poczucie bycia młodym, zdrowym zwierzęciem. Siłownia to fajna sprawa, po prostu. Ale o czym to ja miałam? A.  
Nowość to kolejne trzy aktywności. Zależnie od pogody i okoliczności, to albo godzinny spacer albo chodzenie po górach; czasami też rower albo bieganie. Góry to oczywiście weekend. A na spacery chodzę zazwyczaj w dni robocze, w trakcie przerwy na lunch. I nie ma znaczenia, jaka jest pogoda. 

Dlaczego o tym piszę? 
Bo zauważyłam, że odkąd tyle ćwiczę i sporo więcej przebywam na świeżym powietrzu, mam mnóstwo energii i doskonały nastrój! Praktycznie zapomniałam, czym jest zimowa depresja czy biorąca się znikąd chandra (nie nękało mnie to zbyt często w ostatnich latach, ale jednak czasem się zdarzało). Przestało mi być też tak zimno! Mnie, pierwszej zmarzlaczce Rzeczypospolitej. Nagle mam bardzo dużo sił na porządkowanie rzeczywistości i załatwianie wszelkich spraw. Fantastyczne uczucie, bardzo polecam. 

Unikam pieczywa i produktów z białej mąki - jem je bardzo rzadko i w ograniczonych ilościach. Tak, mam nadwrażliwość na gluten; objawia się to m.in. lekką opuchlizną czy pogorszeniem nastroju. Osoby prychające w tym momencie, że nie ma takiej możliwości, mogą poczęstować się uprzejmym wzruszeniem ramionami i oddalić zajadać tosty. Jeśli Wam nic nie jest - to super. Ja wiem, jak się czuję - i czuję różnicę. 

Unikam też cukru (dla precyzyjnych: złożonego oraz tych prostych, które zostały wyodrębnione z owoców): w moim przypadku sprawdza się jak najbardziej, że kradnie energię, a na dłuższą metę czyni mnie ospałą i zmęczoną. Fajne jest to, że już po krótkim czasie z dala od cukru, tracę na niego ochotę - a owoce i warzywa stają się dużo słodsze. Oczywiście, nic nie jest wyryte w kamieniu: czasami sięgam po czekoladę czy inny słodki deser, ale głównie z tzw. okazji. Całkowitym wyjątkiem od unikania cukru jest dla mnie tylko okres świąteczny: ze względu na piernik staropolski i ciasteczka. Po Nowym Roku natomiast znowu cukier odstawię i szczerze mówiąc, bardzo już na to czekam. 

Rzadko pijam alkohol - a jeśli już go piję, to jest to pojedynczy kieliszek wina czy prosecco. Mocniejszych alkoholi nie pijam w ogóle, od lat po prostu mnie brzydzą (o ile wspomnienia studenckich imprez są fajne, o tyle przypominanie sobie, co piliśmy... brrr). Korzyści są oczywiste - nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam kaca. Poza tym alkohol (nawet niewielka ilość) strasznie wysusza mi skórę.       

Ograniczyłam jedzenie mięsa. Całkowicie przestałam kupować tzw. mięso czerwone. Drób wciąż jeszcze jem, ale dużo rzadziej. Jadam za to sporo więcej ryb. Przestałam też w ogóle jeść ośmiornice, ale to opowieść na inną okazję, gdy pojawi się notka o pewnej podróży. Wyjaśnienie jest proste: od zawsze przeszkadzał mi fakt, że jakaś inna istota musi zginąć, żebym ja się najadła. Teraz po prostu zaczęło mi to przeszkadzać bardziej. Dodając do tego kwestie ekologiczne...     

Przestałam korzystać z mediów społecznościowych. O tym notki już były, więc nie będę się powtarzać. Życie towarzyskie uprawiam teraz fizycznie zamiast internetowo i muszę przyznać, że to odpowiada mi dużo bardziej. O ileż przyjemniejsze jest wyskoczenie z kimś na kawę, lunch czy obiad w porównaniu do klepania w klawiaturę... W ciągu ostatniego roku poszerzył mi się też znacząco krąg znajomych - eventy i meetupy (około)zawodowe to naprawdę świetna sprawa!

Pod wpływem koszmarnych wiadomości o laboratorium z Hamburga, przestałam wreszcie kupować jakiekolwiek kosmetyki i chemikalia testowane na zwierzętach - obojętnie, czy testowany był cały produkt, częściowo czy tylko jakieś jego składniki. Tak, bardzo lubiłam np. kosmetyki Diora czy Guerlain - ale teraz, gdy jakikolwiek biorę do ręki, od razu mam przez oczami obrazy torturowanych zwierząt. Nie mam zamiaru wesprzeć tego ani rappenem więcej. 

Poświęciłam sporo czasu, żeby - pracowicie guglając - przygotować sobie listę marek, które można kupować bez obawy, że wspiera się torturowanie i mordowanie zwierząt. Jeśli ktoś jest zainteresowany - lista jest tutaj (tutaj miał być wspomniany na początku plik, ale na razie jest w formie trzech oddzielnych list w notatkach na telefonie, które muszę skleić w jedną całość i sformatować; chcę też posprawdzać jeszcze polskie firmy, których kosmetyki w przeszłości kupowałam).  Niestety, wiele popularnych marek - szczególnie tych należących do wielkich koncernów - wciąż testuje swoje produkty na zwierzętach. Liczę, że w końcu ulegnie to zmianie. Co do marek nietestujących w Europie, ale sprzedających na rynek chiński, gdzie testy na zwierzętach są wymuszane prawnie - z bólem, ale zgadzam się ze zdaniem Azjatyckiego Cukru

Zwracam jeszcze baczniejszą uwagę niż kiedyś na skład chemiczny kosmetyków czy jedzenia, które kupuję. Na początku tego roku całkowicie przestałam kupować produkty zawierające jakiekolwiek składniki, które podejrzewane są o bycie szkodliwymi: czy to dla środowiska, czy dla ludzkiego organizmu. Nie kupuję np. produktów zawierających olej palmowy czy syrop glukozowo-fruktozowy. Gdy tylko to możliwe i sensowne, nabywam produkty bio i pochodzące z FairTrade. (O sensowności piszę dlatego, że składy czytać trzeba zawsze: to, że coś jest bio produktem, bynajmniej nie gwarantuje dobrego składu, niestety). 

Algorytm kupowania kosmetyków i środków czystości jest prosty: 
  1. Sprawdzam, czy produkt jest nietestowany na zwierzętach 
  2. Jeśli jest nietestowany, czytam skład
  3. Jeśli nie zawiera składników podejrzewanych o bycie szkodliwymi dla środowiska lub istot żywych - kupuję. 
Zmniejszyłam poziom konsumpcjonizmu: nabywam zdecydowanie mniej kosmetyków, ubrań, butów, torebek itp. Nie kupuję z nudów czy dla poprawienia sobie nastroju, a wyłącznie rzeczy, które są mi: 
a) potrzebne
b) bardzo dobrej jakości (czyli trwałe)
c) wygodne 
d) świetnie w nich wyglądam i dobrze się w nich czuję. 
(No dobrze, okulary przeciwsłoneczne i bikini są wciąż wyjątkiem od podpunktu a), ale tylko dlatego, że je kolekcjonuję!)
W poprzednich latach zdarzało mi się odkrywać w szafie ubrania - wciąż jeszcze z metkami - co do których nie pamiętałam nawet, że je kupiłam. A skoro nie pamiętałam, to znaczy, że nie były tak naprawdę wcale mi potrzebne. Dodatkowo nieważne, ile rzeczy mam w szafie - najchętniej sięgam i tak po tych kilka ulubionych... 
Jeśli chodzi o kosmetyki - nie kupuję teraz kolejnych, póki nie skończę aktualnie używanych.
Poza tym, jeśli chodzi o ubrania, torebki czy buty - celuję głównie w te wyprodukowane w Europie.
Przerzuciłam się na wielorazowe płatki do demakijażu (takie do prania). Od dawna nie używam już jednorazowych słomek, kubków, itp. Rzadko kupuję butelkowaną wodę (ta z kranu jest w Szwajcarii super jakości). Im mniej śmieci - tym lepiej.   

Rozrosła się ta notka potężnie... ale i zmian było sporo. Ale tymczasem pora spać - w ten ostatni dzień roku. Dobranoc! 

Komentarze

  1. Bdb! Niestety nie mam środków ani czasu na zero waste (wiem, że brzmi to śmiesznie, ale w Dublinie trzeba mieć do tego samochód :D), ale moim zdaniem małe zmiany w stylu życia są lepsze niż nic. Na razie przestawiłam się na bambusowe szczoteczki, kupuję co się da w szkle zamiast plastiku, warzywa kupuję luzem zamiast pakowane (niestety Tesco mi często podsuwa zamienniki pakowane w plastik jeśli zamawiam online - znowu kłania się kwestia braku samochodu!) i każde opakowanie wykorzystuję kilkakrotnie. Wierzę, że moje małe zmiany może zrobią niewiele, ale jeśli będzie nas więcej, to stworzymy jakąś siłę napędową podaży i możemy zmienić to, jak wiele śmieci produkuje handel detaliczny. Langsam, aber sicher :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak :-) Różnicę w podejściu producentów już zaczyna być widać!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty